Początek klęski... (1939-1944)

Napisane przez manix w

Przedstawiamy dalszy ciąg pamiętnika Edwarda Chałupy. Lata 1939 -1944, okupacja niemiecka i rosyjska. Relacja naocznego świadka.

Był to początek klęski mej, mojej rodziny i narodu polskiego, który w niczym nikomu nie zawinił, tak zaczęło się, będąc na małym spoczynku rano, w pierwszych dniach września 1939 r. w komisariacie P.P. usłyszałem komunikat radiowy, że Niemcy napadli na Polskę (...)

Równocześnie po wkroczeniu do Polski wojska ZSRR, zaczęły się zebrania i demonstracje, pierwsze takie zebranie odbyło się na placu, obok urzędu gromadzkiego (...)
Ale wróćmy jeszcze raz do tych zebrań (mitingów), jak to się odbywało i w jakim celu. Te mitingi odbywały się prawie co dnia, a jak zwoływano na mitingi, otóż ja mieszkałem przy granicy sąsiedniej wioski - Dżurów, moja wieś - Nowosielica, dzieliła ją rzeka Rybnica, toteż jedna część nazywała się podgóra, a druga zarzeka, ja mieszkałem pod górą, tuż nad rzeką, to przychodził mesjasz z trąbką na zarzekę, trąbiąc stale posuwał się przez wieś w kierunku granicy Rożnowa, około 1,5 km, następnie przeszedł przez rzekę, pod górę i tam kończył swoje wywody trąbkowe, w ten sposób odbywały się wołania na te mitingi, co omawiano na tych zebraniach formalnie - nic poważnego, przemawiał głowa Sel - rady, był to formalny leń, znany jako lekkoduch, powiada do gospodarzy - gnoje wozić (obornik), a wokół mnie ruszył szmer, a ty taki, a ty siaki, a mię kto kiedy mówił - gnoje wozić, my wiemy kiedy mamy wozić, oczywiście tylko szemrano, wyglądało to tak, jakby kowal kuł konia, a gęś nogę nastawiała. Te zebrania były po to, ażeby ludzie nie mieli spokoju i wytchnienia, czy deszcz, pioruny, śnieg, zawierucha, mróz, to wszystko jedno, musiało się być, ażeby nie zostać przeciwnikiem, dlaczego mówię, że te zebrania były niepotrzebne, wieś miała 10 dziesiętników, od 110 zwani dziesiętnikami, ci musieli co dnia, rano, zgłaszać się po rozkazy, otóż po co miting, owszem, niech by tam od czasu do czasu, w jakichś ważnych sprawach, a nie na jakieś widzi mi się.

Najgorsze to były początkujące miesiące pod okupacją rosyjską, bo niezależnie, że byłem ciągany po N.K.W.D., trzeba się było spodziewać każdej nocy, że zostanę wywieziony, bez powrotu, jeżeli noc przeszła w trwodze bez wywozu, wiedziałem, że parę godzin zostanę w domu, a miejscowi dzikusy starali się dać dowód wyższości nade mną, co w prawdziwym socjalizmie jest bezwzględnie zabronione, poza tym, jeżeli były jakieś roboty w gromadzie, jak na przykład czyszczenie dróg od śniegu itp., to mię nigdy nie pominięto, musiałem być wszędzie, według upodobania rezunów, w końcu było tego za mało, spodobało się dzikiej hordzie wysłać mię do Karpat na robotę (...)

Ponieważ byłem dziesiętnikim, po śniadaniu udałem się do Sel - rady po tzw. Rozkazy, w urzędzie spotkałem sekretarza przy spisywaniu bydła, zapisałem i ja, po przeciwnej stronie było spotkanie spółdzielni produkcyjnej, referowane przez politruka, wtem przyszedł posłaniec, ażeby wszyscy przeszli na drugą stronę, że referent chce coś do ludzi przemówić, ponieważ ów sekretarz ani z ludzi, nikt się z miejsca nie ruszył, ja też siedziałem, wezwanie się powtórzyło, a że dalej nikt nie poszedł, po raz trzeci przyszedł sam referent, wówczas przeszliśmy wszyscy na tą drugą stronę, gdy wszedłem ja, zebrani wytrzeszczyli na mnie oczy, jak na egzotyka, ja szybko skręciłem się, wszedłem w lukę, za piec, który był nieco oddalony od ściany, stamtąd obserwowałem wszystkich, a mnie nikt, następnie zaczął przemawiać ów politruk, następująco, w języku ruskim, ja przetłumaczę po polsku. Otóż towarzysz Mołotow powiedział podać do wiadomości obywatelom, że Niemcy napadli na nasze granice itp. I tak dalej, między zebranymi powstawała cicha, niewymowna radość, ja ich rozumiałem, jak brzuchomówców, byłem jeden Polak między zgrają rezunów, a gdy już zostali rozpuszczeni, czyli zebranie rozwiązane, jak powychodzili na dwór, to radościom nie było końca, , póki ich na oczy widziałem, ja na siebie nie dałem poznać żadnego wrażenia, jak by nic nie zaszło, spełniałem obowiązki nałożone do końca, bo wiedziałem, że ci miejscowi i ci przybysze i ci co przyjdą to ciężkie wrogowie narodu polskiego, wywożonego w głąb Rosji, za to tylko, że byli Polakami, niemieccy najeźdźcy mordowali, chcąc zmusić Polaków do uległości, a miejscowi rezuny mordowali pod egidą inteligencji i k---u ukraińskiego, dookoła ciężkie wrogowie, a my , jednostki polskie, jak nadzy w cierniu. I tak te moje obowiązki dziesiętnika trwały do 29 czerwca 1941 r.

Jak nastąpiła zmiana, jak przyszli Niemcy, co dało się zauważyć na pierwszy rzut oka, zaznaczam, że nie myślę chwalić Hitlera, bo obaj ciężkie wrogowie narodu polskiego, jak ten z zachodu, tak i ten ze wschodu, ale napiszę tak jak było i jak było w mojej miejscowości i powiecie. Przede wszystkim nastąpiła cisza i spokój, ucichły trąbienia na sądny dzień, ustały męczące mitingi, nie groziło wywiezienie na Sybir, bez znaku życia, pozostawiono, niech szewc robi buty, kowal kuje konie i wozy, a rolnik niech swym porządkiem pracuje na roli, można było wyczuć pewnego rodzaju powagę władzy (...)


(...) w końcu sierpnia 1943 r., życie układało się w wielkiej niepewości, nie z powodu Niemców, ale z powodu rodzimych rezunów ukraińskich, w ten sposób przyszła zima, nadszedł marzec 1944 r., jeszcze śniegowy, Niemcy się cofają, hydra rezunów ukraińskich przystępuje do mordowania Polaków, kryjemy się po lasach, Niemcy wycofali się do Karpat, wojska radzieckie zajęły linię Prutu, Śniatyń, Zabłotów, Kołomyja, miedzy Prutem, a Czeremoszem bezkrólewie hordy ukraińskie grasują, Polacy chronią się pod władzą radziecką, zamieszkaliśmy czasowo w opuszczonych przez hitlerowców, pożydowskich domach, było to pod koniec kwietnia, początki maja 1944 r.

Dnia 10 maja 1944 r. zostałem powołany do wojska polskiego, w wieku 49 lat i dwa miesiące, ze Zabłotowa, pow. Śniatyń, było nas 405 Polaków, skierowano nas rzeką do Sum, na Ukrainie, celem uzupełnienia II armii Wojska Polskiego (...)

Ocena artykułu:

Antoni Chałupa - z Nowosielicy za Ocean

Napisane przez Anonimowy w

To wspaniale, że ten blog sprzyja odnajdywaniu więzi rodzinnych. Wiele się o sobie samych i naszych bliskich dowiedzieliśmy. Sharon Dyer z domu Barton przekazała nam informacje o swoim przodku, Antonim Chałupie, synu Józefa Chałupy i Magdaleny z domu Kelnar. Jak sama pisze, dzięki odnowieniu rodzinnych kontaktów mogła się wiele dowiedzieć o historii familii Chałupów i historii Polski.
Antoni Chałupa żył w latach 1855-1931. O Antonim wspomina Edward Chałupa w swoim pamiętniku:

Następnie przejdziemy do Antoniego, w dalszym ciągu syna Józefa i Magdaleny z domu Kelnar, żonatego, z domu Bartoń, troje dzieci - Jan, Anna i Aniela, po śmierci pierwszej żony żeni się z siostrą nieboszczki, z którą ma siedmioro dzieci: Karolinę, Marię, Michalinę, Antoniego, Wincentego, Wojciecha, Elżbietę, po czem wyjechali wszyscy do Kanady, gdzie wszystko rodzeństwo od drugiej żony wymarło. W Kanadzie urodziło się dwoje dzieci, które prawdopodobnie żyją, Antoni i jego druga żona dożyli sędziwego wieku, jak również rodzeństwo od pierwszej żony t. j. Anna i Aniela.


Pierwszą żoną Antoniego była Anna z domu Bartoń, po jej śmierci Antoni ożenił się z jej siostrą Marią. Antoni Chałupa zmarł w Vancouver.
Zamieszczone poniżej zdjęcie zostało wykonane w roku 1920 w Edmonton.


Zdjęcie ze zbiorów Sharon Dyer

A oto Maria Chałupa z domu Bartoń, żona Antoniego:


Zdjęcie ze zbiorów Sharon Dyer

I jeszcze jedno zdjęcie Marii Chałupy razem ze swoim wnuczkiem Lesterem:
Zdjęcie ze zbiorów Sharon Dyer

Zamieszczamy też akt zgonu Antoniego Chałupy, syna Józefa.


Dokument ze zbiorów Sharon Dyer

Nawiązanie kontaktu z gałęzią rodziny Chałupów zza Oceanu niezmiernie nas ucieszyło. To wspaniale, że po tylu latach mogliśmy się odnaleźć.

Ocena artykułu:

Kazachstan - życie od nowa na obcej ziemi

Napisane przez Anonimowy w

Po dwóch tygodniach morderczej podróży w bydlęcych wagonach zmęczeni, brudni i wygłodzeni zesłańcy spod Lwowa dotarli do celu, czyli do Ksił-Askerskiego owco-sowchoza Pryiszymskiego Rejonu Pietropawłowskojej Obłaści. Jeśli myśleli, że to - przynajmniej na jakiś czas - koniec ich trudów, to byli w błędzie. Agafia Lech i jej czwórka dzieci wraz z kilkoma innymi rodzinami zostali stłoczeni w jednej izbie. Tak pisze o tym Władysława Banasiak, córka Agafii:

Kilka rodzin, między innymi moja, zostalismy ulokowani w pomieszczeniu jednoizbowym, w którym od rana do nocy urzędował kierownik sowchozu i kolektyw partyjny. Skoro świt wynosiliśmy swoje tobołki na dwór, bo kierownictwo szło urzędować. Płacz niewyspanych dzieci przeszkadzał im w pracy, więc postawili pod lasem szałas z brzózek i gałęzi, zwołali komsomolców i wyrzucili nas na dwór.

Przypomnijmy, że w Kazachstanie panuje klimat kontynentalny charakteryzujący się dużymi ampitudami temperatur. Zimą temperatury spadają do -40°C, latem wzrastają do +40°C. Przejście z zimy do pełni lata jest krótkie i bardzo gwałtowne, szalenie uciążliwe dla człowieka, szczególnie gdy jest się do klimatu nienawykłym.

Po wiosennych roztopach było bardzo mokro, a chmary komarów dawały się we znaki szczególnie dzieciom. Zbuntowali się wszyscy i nie poszliśmy do szałasów. Kilka nocy nocowaliśmy pod gołym niebem. Dobrze, że nie padał deszcz.

Bunt Polaków wymógł na komsomolcach zajęcie stanowiska w kwestii rozlokowania nowoprzybyłych. "Wygospodarowano" więc dla nich "kwatery". Oto, jak opisuje je Władysława Banasiak:

Po naszym buncie pomogli nam zbudować ziemianki z darni i tam mieszkaliśmy do zimy. Upchano nas jak śledzie, było tylko miejsce na pryczy do spania. Strawę gotowaliśmy na dworze.

Zaraz po przybyciu dla wszystkich stało się jasne, że trafili do obozu pracy. Pracować musieli od rana do nocy wszyscy za wyjątkiem malutkich dzieci. Za co? Za 200 g chleba dziennie. Żeby otrzymać przydział jedzenia, trzeba było wypracować wyśrubowane normy. Ponieważ głównie wypasano owce, niektórych wywożono dalej, by pilnowali ogromnych stad. Tak stało się z 15-letnią wówczas Władysławą i jej 17-letnią siostrą Heleną.

Mnie i siostrę wywieźli kilka kilometrów w step paść owce, które były ponumerowane stadami. nie wolno było ich pomieszać. Nie było to łatwe, bo owce uciekały z powrotem do jagniąt i mieszały się. Kazacy krzyczeli na nas, że będziemy odpowiadać za padłe jagnięta.

Ponieważ gdzieś musiały spać, Władysławę i jej siostrę dokwaterowano do kazachskiej rodziny mieszkającej w warunkach urągających ludzkiej godności.

Kazachowie mieszkali w jednej izbie i nas tam upchali. Ja i siostra spałyśmy na pryczy, a na matach na podłodze spał ojciec, matka i dwoje dzieci. Brud straszny, zaraz oblazły nas wszy, a w nocy pluskwy. Do jedzenia nie miałyśmy nic. Kazachowie dawali nam trochę mleka. Wodę czerpało się w łozinach, tam gdzie piły owce i pływały w niej różne żyjątka.

Nie wiadomo, jak dalej potoczyłby się los obu sióstr w odległym stepie. Zapewne w krótce zmarłyby z wycieńczenia i chorób. Zdecydowały się jednak na bardzo niebezpieczny, wręcz szaleńczy krok, który, jak się okazało, uratował im życie.

Na trzeci dzień zerwała się straszna śniegowa burza [...] tak, że nie było nic widać na dwa kroki. Wszyscy Kazachowie pobiegli do stajen ratować owce i jagnięta od zimna i głodu (2000 sztuk).
Siostra zadecydowała: uciekamy. Wzięła pierzynkę na plecy, ja poduszkę i poszłyśmy w step. Żadnej drogi, świata nie było widać. Szłyśmy bardzo długo i okazało się, że wróciłyśmy z powrotem do tej chaty. Straciłyśmy orientację w tej śnieżycy i dobrze, że nas nikt nie zobaczył, więc poszłyśmy w innym kierunku. Brnęłyśmy w śniegu, nogi przemoczone, opadałyśmy z sił.
W pewnym momencie usłyszałyśmy, że ktoś do nas woła. Podjechał [tu fragment nieczytelny], na której wiózł w kanach mleko na farmę, tam, gdzie była nasza rodzina. Był to Irańczyk, też z zesłania. Bardzo nam współczuł, kazał nam usiąść na wóz i tak dojechałyśmy jak bałwany całe w śniegu, wszystko na nas zamarzło.
Rano wpadł do nas uprawlajuszczyj z batem i chciał nas bić, ale wszyscy stanęli w naszej obronie, że nie mamy co na nogi włożyć oprócz tych przemoczonych półbutów i że pójdziemy do każdej innej pracy na miejscu.

Opór okazał się skuteczny. Władysława i Helena nie wróciły już do zapluskwionej kazachskiej chaty. Po jakimś czasie Polaków zapędzono do innego rodzaju prac.

Z nastaniem wiosny zaczęły się prace w polu od świtu do nocy. Wszyscy pracowali przy sadzeniu, zasiewach i pieleniu. Trzeba było wypracować normę, żeby dostać 200 gram chleba. Latem pracowaliśmy przy zbiorze siana i zboża. Krótkie to było lato. Temperatury dochodziły do 40°C i więcej, ziemia bogata w less. W przeciągu czterech miesięcy wszystko urosło i dojrzało. W miesiącu wrześniu trzeba było zakończyć żniwa, gdyż w październiku już padał śnieg i bardzo często zasypywał nieskoszone zboża.

Dla funkcjonariuszy partyjnych nie było istotne, w jakim stanie zdrowia znajdują się ludzie zapędzeni do pracy. Normy musiały być wykonane. Zesłańców należało maksymalnie wykorzystać. Tak samo jak reszta harowała też siostra Władysławy, Helena, która spodziewała się dziecka. Fakt, że była w ciąży, nie miał dla oprawców najmniejszego znaczenia. Czy urodziła dziecko? O dalszych losach rodziny Lechów w kolejnych notkach.

Ocena artykułu:

W bydlęcych wagonach do Kazachstanu

Napisane przez Anonimowy w

Zaraz po wkroczeniu Armii Czerwonej na ziemie Polski 17 września 1939 roku rozpoczęła się zorganizowana i zakrojona na szeroką skalę akcja deportacji ludności polskiej wgłąb ZSRR. Motywacja po stronie radzieckiej była dokładnie taka sama, jaka przyświecała hitlerowskim Niemcom. Chodziło o "oczyszczenie" terenów pod kolonizację i pozbycie się "elementu", który mógł stanowić źródło oporu. Akcja zaczęła się nagle i bez uprzedzenia. Tak oto wspomina ten czas Władysława Banasiak z domu Lech:

13-go kwietnia 1940 roku w nocy gwałtownym stukaniem obudzono nas. Do mieszkania wtargnęli Zołnierze z karabinami, oficer NKWD, miejscowy Ukrainiec i sąsiad Żyd, który był bogaty i nam przyjazny, ale już miał na rękawie czerwoną opaskę. [...] Pozwolono zabrać osobiste dokumenty, trochę żywności i ubrania. Mama [...] pomimo zakazu i oporu [...] napakowała żywności, ile się dało i ubrań [...]. Pod strażą żołnierza mama wydoiła krowę i mleko ponalewaliśmy do butelek. W wagonie były małe dzieci, którym to mleko bardzo się przydało. Następnie kazano nam wychodzić, mamie i nam czworgu dzieciom. Najstarsza siostra miała 17 lat, ja 15, młodszy brat 13 i najmłodszy 9 lat. Zawieziono nas do stacji kolejowej w Podwołoczystak, tam bowiem formował się transport.



[Prawdopodobnie tak wyglądały wagony, w których transportowano Polaków wgłąb ZSRR. Źródło]

NKWD każdego, bez względu na wiek i płeć, traktowało jako wroga jedynie słusznego ustroju. O straszliwych warunkach, w jakich transportowano przesiedleńców do Kazachstanu tak pisze pani Władysława:

Załądowali nas jak zbrodniarzy w towarowe, zakratowane wagony. Przeważnie były kobiety z małymi dziećmi jako niebezpieczny element. Płacz, wszyscy stłoczeni, warunki straszne, brak wody, za ubikację służyła dziura wycięta w podłodze. [...] Po trzech dniach pociąg ruszył, pożegnaliśmy Polskę, kuzynów i koleżanki stojące na peronie. Po 3 dniach jazdy dostaliśmy wodę do picia i tak był oprzez całą podróż. Co kla dni w czasie dłuższego postoju dwie osoby z wagonu pod strażą przynosiły wodę. Po dwóch tygodniach koszmarnej jazdy 26 kwietnia przyjechaliśmy do stacji Mamlułka - Pónocny Kazachstan. Załadowano nas do samochodów i zawieziono wgłąb stepów, 90 km do Ksił - Askerski owco-sowchoz Pryiszymski Rejon Pietropawłowskoj Obłaści.

Jak wspomina pani Władysława, mieli szczęście, że data wywózki jej i jej rodziny przypadła na kwiecień. Stosunkowo niewielu ludzi podczas podróży zmarło. Z tych, którzy wywożeni byli pierwszym transportem w styczniu, niewielu przeżyło. Co jakiś czas z wagonów na pobocza wyrzucano zamarznięte ciała, także dziecięce. Te ciała pozostawione bez żadnego pochówku mijali i widzieli zesłańcy tłoczący się w następnym transporcie trzy miesiące później.

Ocena artykułu:

Potomkowie Antoniego Ferenza

Napisane przez manix w

W Pasiekach Zubrzyckich bardzo licznie występowały rodziny o nazwisku Ferenz lub Ferenc (pisownia tego nazwiska w starszej dokumentacji jest różna). Do tego stopnia licznie, że część wioski bliżej Sichowa od bałkańskiego pochodzenia tego nazwiska nazywano Bosznią lub po prostu Ferenzówką.
Protoplastami tak wielu rodzin byli dwaj bracia , Józef Ferenc z żoną Anną z domu Obacz oraz Antoni Ferenz z żoną Marią z domu Sęp. Dzisiaj opiszę rodzinę mojego pradziadka Antoniego Ferenza.

Według spisu rodzin z 1891 roku Antonius Ferenc fil.Mariannae Biernacik i Marianna fil. Joannis Semp (pisownia oryginalna) mieszkali w Pasiekach Zubrzyckich pod nr 38. Antoni i Maria Ferenz mieli dwoje dzieci: córkę Katarzynę oraz syna Jana.

Katarzyna (ur. w 1895 r). wyszła za mąż za Szczepana Czuczwarę (ur. 24 11 1887 r.) zamieszkali w Pasiekach Zubrzyckich od strony Krotoszyna na tzw. Ścieżkach, w pobliżu swojego kuzyna Walentego Ferenza. Jej mąż jako bardzo szanowany mieszkaniec tej wioski przez wiele kadencji wybierany był przez miejscową społeczność na sołtysa lub wójta Pasiek Zubrzyckich. Szczepan Czuczwara i Katarzyna z domu Ferenz mieli trójkę dzieci: Józefa, Marię i Bronisława.

Na poniższym grupowym zdjęciu moja ciocia Helena Najda zd. Ginalska rozpoznaje synów Katarzyny:


Weronika Kulczycka- z lewej strony w bluzce w kratkę, Zofia Niczyj w białaj sukience, Jan Łężny w jasnym kapeluszu, Jadwiga Ferenz córka Walentego sukienka w kratkę, Józef Czuczwara syn Katarzyny i Szczepana w czarnym kapeluszu, Bronisław Czuczwara w czapce syn Katarzyny i Szczepana powyżej Józefa Czuczwary ,Tadeusz Czuczwara - na dole zdjęcia siedzi obok Bronisławy Kulczyckiej.

Katarzyna umiera w Pasiekach i zostaje pochowana na cmentarzu w Sichowie. Nekropolia już nie istnieje - na jego miejscu w latach 1970 zbudowano zakład produkcji żelatyny.
Dnia 13 kwietnia 1946 rodzina Szczepana Czuczwary wraz z innymi „Pasieczanami” zostaje wysiedlona z Pasiek Zubrzyckich. Wagonami ze stacji Sichów docierają 17 kwietnia 1946 do Namysłowa i zostają osiedleni po okolicznych wioskach. Do obecnej chwili żyją tam liczni potomkowie tych rodzin.
Szczepan Czuczwara umiera 13 stycznia 1973 roku. Pochowany zostaje w Gręboszowie koło Namysłowa, w miejscowości, w której zamieszkał po przesiedleniu.


Ocena artykułu:

Potomkowie Chałupów za Oceanem - rodzina Górowskich

Napisane przez Anonimowy w

W poprzedniej notce przedstawiliśmy losy Rozalii Chałupy i jej potomstwa. Czas na Klarę, siostrę Rozalii. Ona również, podobnie jak jej siostra i rodzice opuściła Kresy i przeniosła się za Ocean do Kanady. Jeszcze w Polsce wyszła za mąż za Franciszka Józefa Górowskiego. Z ich związku narodziło się dziewięcioro dzieci. Zamieszczona poniżej fotografia przedstawia miejsce wiecznego spoczynku Klary Górowskiej z domu Chałupa oraz jej męża.


[Zdjęcie ze zbiorów Weroniki Janeczko]

Jadwiga (Hedwig) Górowska, córka Klary i Franciszka wyszła za mąż za Maxwella Burzmińskiego, który jakiś czas po ślubie zmienił nazwisko na Burns. Nowym nazwiskiem posługiwała się także jego żona, Jadwiga (Hedwig) i córka Norma.


[Fotografia ślubna Jadwigi (Hedwig) i Maxwella Burzmińskich (Burns). Zdjęcie ze zbiorów Weroniki Janeczko]

Najstarsza córka Klary i Józefa Górowskich, Dorota, urodzona jeszcze w Nowosielicy w 1899 r., jako 16-letnia dziewczyna wstąpiła do zakonu sióstr benedektynek w Winniped. Ślubowania złożyła 19 sierpnia 1916 r. Cały prawie okres swojej zakonnej slużby poświęciła pracy katechetycznej - początkowo w Holy Ghost School (Winnipeg), później w St. Benedict's School (Amborg), a także w School of Catechism by Correspondence.


[Siostra Dorota Górowska. Zdjęcie ze zbiorów Weroniki Janeczko]

W czerwcu 1949 r. została siostrą przełożoną. W 1957 r. siostra Dorota poswięciła się służbie w szpitalu Johnson Memorial Hospital w Gimli, gdzie odpowiedzialna była za sprawy księgowe oraz sekretarskie. Swoje obowiązki pełniła także po przejściu na emeryturę w 1969 r. Zmarła w 1974 r., jej prochy spoczywają St. Benedict Convent Cementery.

Ocena artykułu:

Kwiat Pasiek Zubrzyckich

Napisane przez Anonimowy w

Jeśli często widujemy nasze babcie bądź dziadków, możemy doskonale opisać ich wygląd. Ot, pani, pan po 80-tce, siwe włosy, zmarszczki na twarzy. Tym bardziej jesteśmy więc zaskoczeni, jeśli uda nam się na starej fotografii dostrzec ich, gdy mieli kilkanaście lat. Wydaje się nam nieprawdopodobne, że w ogóle byli kiedyś młodzi. Byli. Tak jak my mieli swoje plany i marzenia. Wybuch II wojny światowej unicestwił je i zmusił młodych ludzi do podejmowania decyzji ponad swój wiek. Zmusił do heroicznych czynów i walki o własne życie. Wspomnijmy ich młodość sprzed 1 września 1939 roku.

Stowarzyszenie Młodzieży Katolickiej w Pasiekach Zubrzyckich było organizacją prowadzącą działalność religijną, kulturalno-oświatową, społeczno-patriotyczną.


[Młodzież z Pasiek Zubrzyckich w 1938 roku. Zdjęcie ze zbiorów Stanisława Ferenza]

Tak oto zamieszczone powyżej zdjęcie opisuje ciocia Stanisława Ferenza, pani Helena Najda z domu Ginalska:


Zdjęcie było zrobione przed kościołem parafialnym w Sichowie w lecie w 1938r. Na zdjęciu są członkowie Stowarzyszenia Młodzieży Katolickiej z Pasiek Zubrzyckich. Proboszczem był w tamtym czasie ks.Telesfor Gabriel. Osobą, która prowadziła różne zajęcia z członkami Stowarzyszenia była córka naczelnika kolei w Sichowie [jedyne nazwisko, którego ciocia nie pamięta]. Teraz postaram się wymienić nazwiska osób począwszy od dołu z lewej strony: Maria Jagniątkowska, Magdalena Czuczwara, Bronisława Bechtloft,Emilia Ferenz [córka Walentego], Katarzyna Krauze, Weronika Południak, Wiktoria Loster, Kazimiera Szynal, Jadwiga Rosińska, Stanisław Ferenz, Jan Tybiński, Stefania Południak, Jan Łężny, Maria Czuczwara, Prowadząca zajęcia, Maria Ferenz, ks.Telesfor Gabriel, Jadwiga Pierzchawka, Jadwiga Ferenz, Emilia Janczura, Zofia Pierzchawka, Bronisława Kulczycka, Stanisław Ginalski, Zofia Łężna, Zofia Jagniątkowska, Bronisława Tybińska, Zofia Janczura, Jadwiga Łażniowska, Helena Ginalska, Władysław Łężny, Józefa Janczura, Stanisław Łażniowski, Zuzanna Wolińska, Józef Tybiński, Stanisława Łuczek, Stanisław Krauze.

Mieli swoje marzenia, plany życiowe, które w 1939r zastały w brutalny sposób zburzone przez okupanta niemieckiego, sowieckiego i bandyrowców UPA. Ginęli na froncie, w lesie w partyzantce, miejscu zamieszkania. Wywożeni do obozów przez oprawców hitlerowskich i stalinowskich. Tracili to, co najcenniejsze, najbliższych z rodziny, dorobek swojego całego życia. Ci, którzy przeżyli, w 1946 roku zostali wysiedleni z Pasiek Zubrzyckich kilkoma transportami w różne zakątki Polski, by zniszczyć więzi wspólnotowe, aby porozdzielać Rodziny.
Spróbujmy na nowo stworzyć wspólnotę kresową Pasieczan.

Opracował Stanisław Ferenz

Ocena artykułu:

Ślad Pasiek Zubrzyckich na fotografii

Napisane przez Anonimowy w

O księdzu Telesforze Gabrielu pisaliśmy już w notce o Pasiekach Zubrzyckich. Po szczegóły można kliknąć tutaj. Przypomnijmy, że ksiądz Telesfor pełnił posługę proboszczowską w Sichowie. Właśnie do tej parafii przynależały Pasieki. Na zdjęciu poniżej ksiądz proboszcz jest w towarzystwie chłopca. Tym chłopcem jest Ludwik Ferenz. Fotografię wykonano w maju 1939 roku z okazji Pierwszej Komunii Św.


[Zdjęcie ze zbiorów Stanisława Ferenza]

Kolejna stara fotografia przedstawia nagrobek Jana Ferenza (ur. 23 07 1899r. w Pasiekach Zubrzyckich, zm. 13.05.1942 r.), syna Antoniego i Marii z domu Sęp. Jan Ferenz został pochowany na cmentarzu w Sichowie. Dzięki takim zdjęciom zatrzymujemy chwile, które już nie wrócą i wspomnienia, które budują naszą tożsamość.


[Zdjęcie ze zbiorów Stanisława Ferenza]


Ocena artykułu:

Za Wielką Wodą

Napisane przez Anonimowy w

Pierwsze lata XX wieku zapisały się w historii jako czas wielkiej emigracji z Europy za ocean. Ludzie poszukujący lepszych warunków bytowych lub po prostu szczęścia decydowali się na podróż w nieznane. Prężnie rozwijające się Stany Zjednoczone i Kanada przyjmowały przybyłych, którzy tworzyli tworzyli młode, wielonarodowe społeczeństwa.
Również i członkowie rodziny Chałupów zasilili szeregi emigrantów. Edward Chałupa wspomina o tym w swoim pamiętniku:

I czwarty z kolei, Jan, żonaty w domu [z domu] - ? [tu brak nazwiska żony], syn: Józef, żonaty w Kołomyi w domu [z domu] Karg, mając dwóch synów: Wilhelma i ? [tu brak imienia], w młodości zmarł, reszta potomstwa Jana wyjechała do Kanady.

Pod względem pokrewieństwa Jan był stryjkiem Edwarda Chałupy, a zatem potomstwo Jana to kuzyni i kuzynki Edwarda. Wśród nich jest Rozalia Chałupa (16.11.1885-21.10.1964), która na początku XX wieku wraz ze swoją matką, Karoliną Chałupą (żoną Jana), opuściła kraj i zamieszkała w Kanadzie. Karolina Chałupa, dożywszy sędziwego wieku, zmarła w 1934 roku. Oto jej pomnik:


[Nagrobek Karoliny Chałupy (6.12.1845 - 2.04.1934). Zdjęcie ze zbiorów Weroniki Janeczko z domu Sudoł]

Rozalia Chałupa już w Kanadzie wyszła za mąż za Juliana Stupaka (06.01.1884-04.05.1940). Ich pierwsze zdjęcie pochodzi z 1908 roku.


[Stupakowie. Po lewej siedzi Karolina Chałupa, matka Rozalii Stupak z domu Chałupa. Julian Stupak stoi z tyłu. Obok matki stoi Frances Stupak, a na kolanach trzymana jest Barbara Stupak (urodzona właśnie w 1908 roku). Zdjęcie ze zbiorów Weroniki Janeczko z domu Sudoł]

Julian i Rozalia Stupakowie dochowali się dziesięciorga dzieci. Na poniższej fotografii wykonanej w 1928 roku uchwycono całą rodzinę:


[Julian i Rozalia Stupakowie wraz z dziećmi. Zdjęcie ze zbiorów Weroniki Janeczko z domu Sudoł]

Od lewej stoją: Agnes Stupak, Barbara Stupak (ta sama, która siedziała na kolanach matki na zdjęciu z 1908 roku), Joseph Stupak, Frances Stupak (ta, która stała obok kolan matki na zdjęciu z 1908 roku) oraz Dorothy Stupak. Dorothy Stupak (po mężu Sudoł) jest matką Weroniki Janeczko z domu Sudoł. Z przodu od lewej mamy siedzącą obok matki Ursulę Stupak. Rozalia trzyma na kolanach najmłodszą Lucy Stupak. Po prawej stronie matki stoi Gertrude Stupak, a obok niej Elizabeth Stupak. Po prawej od Elizabeth mamy ojca, Juliana Stupaka, a obok niego siedzi Agatha Stupak.
Fotografia zamieszczona poniżej (wykonana w 1951 roku) przedstawia Rozalię Stupak z domu Chałupa:


[Rozalia Stupak (Chałupa). Zdjęcie ze zbiorów Weroniki Janeczko]

Swoje 70-te urodziny Rozalia Stupak z domu Chałupa obchodziła latem w 1955 roku. Dzięki temu cała rodzina zamieszkująca prowincję Manitoba mogła przybyć na uroczystość. Na pamiątkowym zdjęciu uwieczniono Rozalię i jej dzieci. Zwróćmy uwagę, że jest ich dziewięcioro. Barbara Stupak zmarła w 1940 roku w wieku 32 lat.


[Rozalia Stupak z domu Chałupa oraz jej dzieci. Zdjęcie ze zbiorów Weroniki Janeczko z domu Sudoł]

Z tyłu pierwsza z lewej stoi Gertrude Stupak, potem Ursula Katchin (Stupak), Agata Puchlik (Stupak), Lucy Roslyn (Stupak) oraz Elizabeth Polson (Stupak). Elizabeht żyje do dzisiaj. Siedzą od lewej: Agnes Plenar (Stupak), Joseph Stupak, Rozalia Stupak (Chałupa), Frances Fijal (Stupak) oraz Dorothy Sudol (Stupak), matka Weroniki Janeczko, dzięki uprzejmości której możemy opublikować te zdjęcia.
Jak to jest być matką dziesięciorga dzieci? Widać to najlepiej, jeśli spojrzymy na zdjęcie babci z wnukami:

[Rozalia Stupak (Chałupa) wraz ze wszystkimi wnukami. Zdjęcie ze zbiorów Weroniki Janeczko]


Weronika Janeczko, córka Dorothy Sudoł i wnuczka Rozalii Chałupy stoi na zdjęciu pierwsza z prawej.

Ocena artykułu: