Egzamin z życia

Napisane przez Anonimowy w

Zima kojarzy nam się zazwyczaj bardzo pozytywnie. Narty, sanki, śnieg, lepienie bałwana, ferie zimowe, święta Bożego Narodzenia. Tak jest dzisiaj. Jednak niespełna 70 lat temu w Kazachstanie kojarzyła się ludziom tylko w jeden sposób: ze śmiercią i z głodem.

Dla zesłańców z Polski nastał bardzo ciężki czas. Nie było co jeść, ponieważ zaprzestano wydawania nawet tak głodowych racji jak dotychczas, czyli 200 g chleba dziennie. Przecież nie odbywały się prace w polu, a chleb był "zapłatą" za codzienną harówkę. Żeby nie zginąć śmiercią głodową, trzeba było zrobić cokolwiek.

Po przyjściu silnych mrozów mama i druga Polka, nasza sąsiadka sprzed wojny wzięły sanki, trochę ocalalych po ojcu rzeczy i poszły do kołchozu odległego o 30 km. Drogi nie było żadnej, śnieg po kolana, mróz i wilki w zaroślach. Na wieczór dobrnęły do zabudowań ledwie żywe. Litościwi, dobrzy ludzie dali im jeść i przenocowali w ciepłych chatach. Po wymianie tych rzeczy na produkty ogrzane i nakarmione ruszyły w powrotną drogę. A myśmy się modlili, żeby szczęśliwie powróciły i nie zamarzły w stepie. Po trzech dniach koszmarnej wędrówki zjawiły się obie ledwie żywe, zamarznięte jak sople, ale szczęśliwe, że udało im się zdobyć trochę żywności. Doczekaliśmy wiosny i zaczęła się znowu praca w polu i w lesie.


Zima z przełomu lat 1940-1941 była ciężka. Najgorsze jednak miało dopiero nastąpić. Oto wspomnienia pani Władysławy:

Rok 1942-1945 wojna pochłonęła jakiekolwiek zapasy. Wojsko wywoziło resztki ziarna i bydło, odbierali je kołchoźnikom. Zapanował straszny głód, to było na przednówku, jeszcze w polu nic nie urosło, żeby można było cokolwiek ukraść. Wielu ludzi umarło z głodu, między innymi rodzina gieroja sowieckoho sojuza. Chora matka i sześcioro dzieci zmarli z głodu i zimna. Nikt z wladzy się nimi nie interesował.
Gieroj przyjechał na urlop, to chciał tych partyjnych przy władzy pozabijać. Im się nic nie stało, dla siebie mieli wszystko potrzebne do życia.
W roku 1942 nastała straszna zima. Nie otrzymaliśmy zarobionego ziarna za trudodnie [dni pracy], bo wojsko wszystko powywoziło. Chodziłam z mamą albo siostrą w step, tam gdzie stały sterty słomy po omłuconym zbożu. W miejscu odkopanym ze śniegu, gdzie były plewy, brałyśmy je do rąk i wydmuchiwały. Po paru godzinach uzbierało sie kilka garści różnych ziaren polnych chwastów, kilka zbożowych, a najwięcej ziaren lebiody czarnej jak węgiel. [...] Uzbierane ziarno mama ugotowala w małej ilości wody i podprażyła na patelni. Czarne to było jak węgiel i zgrzytało w zębach,a le trochę głodu zaspokoiło.

Wszyscy liczyli na to, że z końcem zimy zniknie widmo śmierci głodowej. Mylili się. Działania wojenne prowadzone na szeroką skalę sprawiły, że wojsko co rusz ograbiało zesłańcow z wszystkiego, co mogło nadawać się do jedzenia. Straszliwy głód przyszło Polakom cierpieć do samego końca.

Ocena artykułu:

Gułag - sowieckie obozy koncentracyjne

Napisane przez Anonimowy w

Zanim napiszemy kilka słów o mężu Heleny (która w grudniu, w nieogrzewanej ziemiance, do której przez dach z gałęzi wpadał śnieg, urodziła syna), musimy opowiedzieć o miejscu, w którym się znalazł. A znalazł się w Gułagu.

Gułag, który w swojej słynnej książce opisał Aleksander Sołżenicyn, to skrót od Gławnoje Uprawlenije Isprawitielno-Trudowych Łagieriej i Kolonij, czyli Głównego Zarządu Poprawczych Obozów Pracy. Obozy, w których przetrzymywano zarówno pospolitych przestępców, jak i niewygodny "element" polityczno-społeczny, zwano potocznie łagrami. 50-lat powojennego komunizmu zafundowało nam historyczne pranie mózgu, dlatego dzisiaj zwykliśmy uważać, że w hitlerowskich obozach koncentracyjnych odbywał się mord na masową skalę, a łagry... to tam jakieś łagry były i koniec. Nic strasznego, a przynajmniej nie straszniejszego od obozów niemieckich. Tymczasem łagry były po prostu sowieckimi obozami koncentracyjnymi, w których tak samo jak w ich hitlerowskich odpowiednikach ludzie ginęli wskutek niewolniczej pracy ponad siły, głodu, chorób, zimna i morderstw po prostu.


Więźniowie przy budowie kanału Bałtycko-Białomorskiego. Źródło

W czasie wojny przebywało w łagrach ponad 2 miliony więźniów, czyli więcej niż we wszystkich obozach hitlerowskich razem wziętych!
Łagry nie zaprzestały swojego funkcjonowania z końcem II wojny światowej. W latach 50-tych więźniów było jeszcze więcej. Ich liczba sięgnęła 2,6 mln.
Władze sowieckie bardzo szybko odkryły, że niewolnicza praca jest nie do przecenienia. Tania i skuteczna. Nowy "element roboczy", gdy aktualny weźmie i wymrze, można było czerpać z okupowanych ziem. Więźniowie pracowali przy wyrębie lasów, budowie kanałów, w przemyśle ciężkim, a także w rozmaitych kopalniach.


Jedna z kopalni cyny i uranu w górach Butugiczang, w południowo-zachodniej Kołymie, na przełomie lat 1940-1950. Byliście kiedyś w muzeum hitlerowskiego obozu Gross-Rosen? Obrazek niemal identyczny! Źródło

Sowieckie obozy koncentracyjne rozciągały się od południa po daleką północ i wschód. Od Kazachstanu po Kołymę.

Mąż Heleny znalazł się w jednym z najcięższych obozów. W Karagandzie. Wspomina go pani Władysława:

Mąż siostry Heleny był w tym czasie aresztowany i zesłany do ciężiego obozu w Karagandzie. Aresztowali trzech, ale po roku czasu jakimś cudem dowlókł się do nas tylko jej mąż. To był szkielet. Stracił głos, nie był podobny do człowieka. Po kilku miesiącach powoli wracał do zdrowia. Po pewnym czasie został powołany do Armii Kościuszkowskiej. Do siostry nie powrócił. Znalazł sobie inną towarzyszkę.

System sowiecki niszczył społeczeństwa bardzo metodycznie i bardzo sprawnie. Najwłaściwiej było zacząć od skruszenia więzi miedzyludzkich. Gdy to się udawało, podporządkowanie sobie opornych nie nastręczało zbyt wielkich problemów. Strach i terror dopełniały dzieła.

Przed zesłańcami do Kazachstanu była zima. Jak ją przetwali i czy wszyscy dożyli do wiosny - o tym w następnej notce.

Ocena artykułu:

Zofia Ferenz - bohaterska postawa w czasie II wojny światowej

Napisane przez Anonimowy w

Wybuch wojny przekreśla plany życiowe całej rodziny. Trzeba podjąć walkę, trzeba walczyć o przeżycie. Czas okupacji, bez względu na to, czy mamy na myśli okupanta sowieckiego czy niemieckiego, to czas tragedii dla niezliczonej ilości rodzin, również dla rodziny Jana i Zofii. Okupant sowiecki uznał tę rodzinę za wroga ustroju, za „kułaków”, których należy bezwzględnie wytępić. Tylko Opatrzności należy dziękować, że plany nie weszły w fazę realizacji. Do kolejnej, czwartej już wywózki około 70 tysięcy ludzi z Lwowa i okolicy, jaką przeprowadzało NKWD, przeznaczona była również cała rodzina Jana Ferenza. Deportacja miała się odbyć pod koniec czerwca. Wybuch wojny niemiecko sowieckiej 21.06.1941r. krzyżuje te plany. Zamiast zesłańców na Sybir tymi samymi pociągami już w drugim dniu wojny w pośpiechu ewakuują się oddziały NWKD i policji oraz napływowa ludność sowiecka.

Po zmianie okupanta z sowieckiego na hitlerowskiego życie staje się coraz cięższe.
W dniu 13 maja 1942 roku, w wieku 43 lat umiera mąż Zofii, Jan Ferenz. Ten, który dawał jej poczucie bezpieczeństwa i zawsze na niego mogła liczyć cała rodzina.


Zdjęcie grobowca Jana Ferenza na cmentarzu w Sichowie


Zofia pozostaje z piątką dzieci. Teraz to na nią spada obowiązek zadbania i troska o całą rodzinę.

W miarę czasu wzmaga się hitlerowski terror, powodując wzrost oporu miejscowej ludności.
W Pasiekach Zubrzyckich pod dowództwem Jana Niemsowicza ps. Niewicz powstaje pododdział Armii Krajowej „ Młyn”. Do niego poprzez złożenie przysięgi wstępują dzieci Zofii: Stanisław, Maria i Helena.
Dla Zofii Bóg, Honor i Ojczyzna to nie tylko słowa, lecz zasada jej życia. Nie zaprzestała codziennej czynności roznoszenia mleka i wykorzystała ją jako okazję do wspomagania tych, którzy walczyli w konspiracji. W drodze powrotnej z Lwowa za własne pieniądze robiła zakupy środków opatrunkowych i lekarstw. To wszystko ukrywała w bańkach i nie zwracając uwagi na patrole niemieckie wracała do domu. W domu cały ten towar córki sanitariuszki dostarczały do leśnych oddziałów AK lub pozostawiały na własną akcję. W mieszkaniu Zofii najstarszy syn Stanisław przeprowadzał kontrolę jakości i dokładności obklejenia każdej dostarczonej butelki samozapalającej, przeznaczonych do produkcji „ koktajlu Mołotowa”. Nigdy nie bała się o siebie, ale jako matka bała się o los swoich dzieci. Kiedy przychodził czas na akcję AK, za każdym wychodzącym dzieckiem kreśliła krzyż błogosławieństwa.
Długie godziny towarzyszyła swoim dzieciom poprzez czuwania i modlitwy, dopóki nie powróciły z akcji. Na tym jednak matczyna modlitwa się nie kończyła. Myślą obejmowała czas po przeprowadzanej akcji, ponieważ wiedziała, że w następnych dniach następują aresztowania. Słyszała strzały, kiedy w pobliskiej Zubrzy 19 lipca 1944 roku, doszło do zbrodni, w wyniku której Niemcy wraz z Ukraińcami rozstrzelali 25 Polaków za działalność partyzancką i uczestnictwo w akcji „Burza”.


Tablica upamiętniająca mord w Zubrzy

Zastanawiała się, czy to samo może zdarzyć się w Pasiekach, czy przyjdą do niej po jej dzieci.
Od 21 lipca 1944 roku w Pasiekach i okolicy jest już Armia Czerwona, a za nią węszące i wszystko wiedzące oddziały NKWD. Zofia jest bardzo nieufna w stosunku do nowego „oswobodziciela”, dobrze wie, że wyrok wydany przez Stalina na jej rodzinę nadal obowiązuje. Dlatego podejmuje dramatyczną decyzję o pozostawieniu całego dobytku i jak najszybszym wyjeździe z tamtych stron. Opuszcza Pasieki Zubrzyckie i z całą rodziną wyjeżdża pierwszym transportem, który został podstawiony na stację kolejową w Sichowie. Po trzech tygodniach tułaczki dociera w okolice Kłodzka. Tu za swoje 14-hektarowe piękne gospodarstwo pozostawione na Kresach otrzymuje na stoku góry 3 hektary kamienistej działki i zostaje dokwaterowana do wspólnego gospodarstwa rolnego.
Straciła męża i zdrowie, straciła cały zdobyty ciężką pracą dorobek swojego życia niczym biblijny Hiob. Teraz na obcej ziemi z dala od swoich bliskich i znajomych musi zaczynać swoje życie na nowo. Zofia ta drobna delikatna, lecz bardzo ufna Bogu kobieta podejmuje ten trud a Pan udziela jej swojego błogosławieństwa na tę nową, bardzo trudną i ciężką życiową drogę.

Zofia Ferenz zd.Pierzchawka umarła 04.12.1989 roku. Pochowana została na cmentarzu w Kłodzku obok swojej córki Heleny i wnuczki Elżbiety.

Opracował Stanisław Ferenz

Ocena artykułu:

Ferenzowie Jan i Zofia - część druga

Napisane przez Anonimowy w

Wielka miłość Jana do Zofii zostaje ukoronowana ich związkiem małżeńskim.

Zdjęcie ślubne Jana i Zofii Ferenzów ze zbiorów Stanisława Ferenza

Żona Jana, Zofia Pierzchawka ur. 10.12.1904 w Pasiekach Zubrzyckich była najmłodszą córką z drugiego małżeństwa Rozalii zd. Czuczwara z Janem Pierzchawką.
Tato Zosi miał gospodarstwo rolne. Był myśliwym i posiadał bardzo dużą pasiekę pszczelarską, przy prowadzeniu której od najmłodszych lat pomagała mu jego najmłodsza córka. Praca w pasiece wykształciła u Zosi cechy, którymi potem kierowała się przez swoje całe życie: uczciwość i sumienność, dokładność i punktualność oraz wielką pracowitość w domu i gospodarstwie bez względu na pogodę i porę roku. Kiedy miała czternaście lat, w obronie Lwowa zginęli jej dwaj bracia Wojciech i Antoni. Wkrótce zmarł Jej Tato. Te tragiczne zdarzenia odcisnęły piętno na jej życiu i sprawiły, że szybko musiała się usamodzielnić.
Za mąż wyszła w wieku lat szesnastu. Po ślubie Zofia zamieszkała w domu męża na ojcowiźnie i prowadziła razem z nim gospodarstwa rolnego. Zajmowali się uprawą roli, produkcją mleka oraz jego sprzedażą. Praca w gospodarstwie była bardzo ciężka, ale wszystkie obowiązki dzielili między siebie.
Ich syn, Ludwik tak to wspomina:

Wstawali bardzo wcześnie, o świcie. Obrządek w stajni, potem mama doiła krowy a Tato zaprzęgał konie i jechał do pola. Mama wszystko to mleko z wieczornego i porannego udoju przelewała do trzech lub czterech baniek dziesięciolitrowych i na plecach w płachcie z jedną bańkę pięciolitrową z przodu szła kilka kilometrów do Lwowa. Był to dla drobnej kobiety straszny wysiłek. Potem było trochę lżej. Tato kupił kucyka, który był przeznaczony tylko do rozwożenia mleka. Tam to wszystko mleko roznosiła po domach. Szybko wracała do domu, bo była praca w polu, a wszystko wykonywane było ręcznie. Szybkie przygotowanie obiadu i znowu do pola. Wieczorem praca w stajni i tyle jeszcze obowiązków w domu. Kilka godzin snu i znów ten sam rytm dnia codziennego bez względu na pogodę, dzień tygodnia czy porę roku. W niedzielę nie pracowało się w polu, wtedy był czas na wyjście na wspólną Mszę Św. i wspólny rodzinny obiad.

Za sprawą tak ciężkiej pracy zdobyli środki na powiększenie swojego gospodarstwa i dokupili działki rolne.
W posiadaniu Ludwika Ferenza do dzisiaj znajduje się kilkanaście oryginalnych kontraktów kupna ziemi od miejscowych mieszkańców Pasiek, Sichowa, Wólki.



Własnoręcznie napisany aneks do kontraktu sprzedaży ziemi przez hr. Henryka Towarnickiego, posła na Sejm, z jego podpisem z dnia 21 VII 1929 roku.


Zofia i Jan starali się w ten sposób zabezpieczyć przyszłość swoich dzieci. Mieli ich pięcioro:
Stanisława, Marię, Helenę, Ludwika i Bronka. Tuż przed samą wojną w 1939 roku gospodarstwo rolne Zofii i Jana obejmowało prawie 14 hektarów ziemi ornej, siedem krów i trzy konie. Ten majątek uczynił ich najbogatszymi rolnikami w Pasiekach.
I jeszcze raz przytoczę słowa Heleny wtedy jeszcze Ginalskiej:

Twój dziadek Jan i twoja babcia Zosia to byli bardzo dobrzy ludzie pomagali innym, nikomu nie odmówili swojej pomocy. Kiedy twój dziadek z panem Sochą zgłosił się, żeby poręczyć mu kredyt pod budowę domu w Kasie Stefczyka, urzędnik mu odpowiedział: Panie Ferenz, Pan już nie może tego robić, bo wartość Pana poręczeń przekracza wartość posiadanego majątku. Nam też twój dziadek pod budowę domu pożyczkę poręczył.

Nigdy się jednak nie zdarzyło, żeby ktoś pożyczki nie spłacił. Spłata długów to była sprawa honoru, a dla tych ludzi honor był najważniejszą postawą moralną.
Wszystko to, co Jan i Zofia Ferenzowie osiągnęli dzięki swojej ciężkiej uczciwej pracy, co było ich dumą i stanowiło zabezpieczenie dla nich i ich dzieci, z początkiem wojny było podstawą, koronnym dowodem do wydania przez okupanta wyroku śmierci dla całej siedmioosobowej Rodziny. Cdn.

Opracował Stanisław Ferenz

Ocena artykułu:

Jan Ferenz

Napisane przez Anonimowy w

Nie znałem osobiście Dziadka Jana. Zmarł bardzo wcześnie, 13 maja 1942 roku, mając 43 lata. Wspomnienia o nim na nowo ożyły w czasie rozmowy z Jego dziećmi: córką Marią i synem Ludwikiem oraz najbliższą sąsiadką Heleną Ginalską. Z tych rozmów wynikało jedno: był to człowiek bardzo religijny, kochający mąż i ojciec, uczciwy, sumienny i bardzo pracowity. Można by mnożyć epitety, które w sposób pozytywny charakteryzują Jego osobowość. Przytoczę jednak słowa Heleny Ginalskiej:„słuchaj, Tadeusz, powiem ci jedno, twój dziadziuś Jan to był tak wielce poważanym i szanowanym w Pasiekach, że to był Ktoś, ale nie tylko pisany przez duże K, ale w tym słowie każda litera była duża”.

Kim był ten KTOŚ?

Jan Ferenz urodził się 23.07.1899 roku w Pasiekach Zubrzyckich w domu nr 38. Był drugim dzieckiem Antoniego i Marii zd. Sęp. Jego starszą o pięć lat siostrę Katarzynę przedstawiamy na poniższym zdjęciu:




Katarzyna Czuczwara (zd. Ferenz).
Zdjęcie dzięki uprzejmości p. Marii Kołodko.


Jan mieszkał i pracował razem z rodzicami, lecz Jego młodzieńcze, szczęśliwe, beztroskie życie przerwał wybuch I wojny światowej. Już bardzo wcześnie, bo w wieku 17 lat wcielono go do armii austriackiej. Po okresie przeszkolenia w marcu 1917r. został przewieziony na front włoski pod Gorycję. We wrześniu w bitwie pod Isonzo w czasie zaciekłej walki został ranny w nogę. Początkowo wycofano go na tyły frontu do szpitala polowego, lecz tam w wyniku stale porarszającej się opieki medycznej i braku lekarstw, został urlopowany do domu. W czasie tego urlopu zdrowotnego w Pasiekach Zubrzyckich poznał i zakochał się w bardzo ładnej młodziutkiej dziewczynie, pannie Zosi.


Nastoletnia Zofia Pierzchawka z prawej, jej siostra Franciszka i kuzynka Południak

Człowiek, który kocha i jest kochany, szybko wraca do zdrowia. Po ranie postrzałowej została tylko blizna.Wiosną 1918 r. walka na froncie włoskim zaczyna przybierać na sile. Zaborca austriacki nie rezygnuje z najlepszego żołnierza, który na polu walki nie szczędzi życia, zdrowia, krwi i potu, z żołnierza polskiego. Jan Ferenz zostaje wezwany na komisje lekarską i ponownie wcielony do armii austriackiej. Na froncie Austriacy zmieniają taktykę walki. Polegała ona na uderzaniu małymi grupami dobrze wyszkolonych i uzbrojonych żołnierzy, którzy opanowują najbardziej newralgiczne punkty w obronie przeciwnika. Po przeszkoleniu w oddziałach szturmowych Jan zostaje przewieziony na front włoski pod Piawę. Oddział szturmowy Jana wdziera się głęboko w linię frontu włoskiego niszcząc nieprzyjaciela, ale nie mając wsparcia i zaopatrzenia musi się wycofywać ponosząc bardzo liczne straty. To nie z winy żołnierzy, lecz przez błędy dowódców oraz ogólnej sytuacji polityczno –gospodarczej. Od października następuje wyraźna przewaga Włochów, lecz nadal na froncie trwają bardzo zacięte walki.

W listopadzie Jan Ferenz z dużą liczbą żołnierzy dostaje się do niewoli włoskiej. Rozbrojonych żołnierzy w chłodzie i wielkim głodzie przemieszczono do obozu specjalnego. Umieszczono ich w barakach, za ogrodzeniem z drutu kolczastego. Przez prawie dwa miesiące w obozie jest traktowany jak najgorszy przestępca. Przeżywa tam prawdziwą gehennę głodzony, poniżany, bity i opluwany. Taki to los zgotowali Włosi młodemu polskiemu żołnierzowi. Jan nie może się pogodzić z tym, że został porzucony i pozostawiony na pastwę losu. Oszukany i wykorzystany przez dowódców zaborczej armii austriackiej. Kiedy On za nich i dla nich nie szczędził życia i krwi , oni w zaciszu gabinetów pod koniec I wojny światowej, gdy rozpadała się monarchia Habsburgów, oddają Jego kochany Lwów, Jego ziemię praojców pod władanie Ukraińcom.

W połowie grudnia Jan Ferenz wraz z pozostałymi jeńcami zostaje przetransportowany do obozu w La Mandria di Chivasso - koło Turynu. Tu tworzą się zalążki Błękitnej Armii.
Do Jana dociera wiadomość, że w walce o Lwów, o jego ojcowiznę, znowu leje się polska krew. W obronie Lwowa giną najbliżsi, dwóch młodocianych braci Jego dziewczyny. Po Wojciechu Pierzchawce zaginął jakikolwiek ślad. Antoni Pierzchawka, któremu oddano część i chwałę, pochowany jest na cmentarzu Orląt Lwowskich.


Jan Ferenz wie, że droga do wolności Lwowa i jego ojcowizny przez Francję jest dla Niego za daleka. On musi być już teraz tam, gdzie go najbardziej potrzebują. Jan wraca do Pasiek Zubrzyckich do rodzinnego domu i do Zosi jedynej, wielkiej miłości swojego życia. Wraca szybko, bo w jego domu i całej okolicy stoją hordy żołnierzy ukraińskich. On musi być ze swoimi bliskimi, zatroszczyć się o nich, dać im poczucie bezpieczeństwa. Cdn.

Opracował Stanisław Ferenz

Ocena artykułu: