Pielgrzymka do ziem utraconych - cz. 2.

Napisane przez manix w

Cz.II

Natura, która rozpanoszyła się na miejscu siedliska Ferdynanda i Anny pamięta dni radosne rodziny, zapamiętała na pewno narodziny jej nowych członków, beztroskie zabawy wnucząt Marysi i Józia (dzieci Janiny i Włodzimierza Laszczyńskich), pamięta także codzienne troski, jak również ból po stracie syna Izydora, który zginął na wojnie.

Jest ona także milczącym świadkiem ogromnej tragedii - zagłady całej rodziny wraz z dobytkiem jesienią 1944r. Pamięta o bezbronnej Maniusi (Marii l. 22), która została zastrzelona przez banderowców uciekając z płonącego domu.

W podpalonym przez banderowców UPA domu śmierć ponieśli::

  • Ferdynand Chałupa l.60
  • Anna Chałupa l.58
  • Janina Laszczyńska l.30 ż.Włodzimierza
  • Maria Laszczyńska l.12 c.Janiny i Włodzimierza
  • Józef Laszczyński l.6 s.Janiny i Włodzimierza
  • Maria Chałupa l.22 zastrzelona przy próbie ucieczki i wrzucona do płonącego domu.

Wieczne odpoczywanie racz im dać Panie

Przyroda otuliła szczątki zmarłych i zachowała Ich prochy.

Śmierci uniknął Henryk (1920-1973) s.Ferdynanda mój Tato, który wówczas był w pracy w Zabłotowie, gdy wrócił do domu - zastał pogorzelisko. Uciekł z miejsca tragedii, ukrywał się i w 1947r opuścił na zawsze rodzinną Nowosielicę został przesiedlony do Polski powojennej.

Obce niebo, pod którym dane mu było później żyć nigdy nie zagoiło do końca ran Jego serca.

Potomku rodu Chałupów, przyjmij, uszanuj tę prawdę i zachowaj w pamięci jak zachowała ją natura i mieszkając w Nowosielicy życzliwi, sędziwi świadkowie wydarzeń z jesieni 1944r.

A gdy będziesz miał okazję odwiedź tę ,,świętą ziemię" po której stąpali Twoi przodkowie i która kryje Ich prochy po to, by podziękować żyjącym tam sąsiadom, kolegom i koleżankom naszych przodków za zachowaną pamięć i modlitwę.


Stanisława Winiarczyk z d.Chałupa

c. Henryka, wnuczka Ferdynanda

Ocena artykułu:

Pielgrzymka do ziem utraconych

Napisane przez Anonimowy w


Hic mortui vivunt,                                                                                                                                      
hic  muti loquuntur.
Tu żyją  martwi,
mówią  niemi.

Drogi  potomku  rodu Chałupów

Cz.I

Ośmielam  się  skierować poniższy  list (opis)  do  naszej  rodzinnej  kroniki  jako  przedstawicielka  rodu  Chałupów,  córka  Henryka Chałupy syna  Ferdynanda.
Z wypisu  biograficznego" Edwarda  Chałupy  wiemy,  że ród  Chałupów osiedlił  się  we  wsi  Nowosielica  na  początku  XIX w. i  zamieszkiwał  w  niej  do  końca II wojny  światowej.
Wydarzenia  wojenne  i  zbrodnicza  działalność  banderowców  UPA  jesienią  1944 r.  ostatecznie  zadecydowały  o  dalszych  losach  Chałupów  i  ich  potomków. Ci,  którym udało  się  przeżyć,  musieli  opuścić  swoją  ojczyznę i  przenieść   się  na  tereny  Polski  powojennej  pozostawiając  w  nowosielickiej  ziemi  prochy swoich  bliskich  oraz miejsca   uświęcone  ich   pracą  i  męczeństwem.
Nowosielica to  bardzo  malownicza   wieś  leżąca  u  podnóza  Karpat   Wschodnich  nad   rzeką   Rybnicą.



Tam  ,,pod  górą"  mieszkał  mój  dziadek  Ferdynand (1884-1944),  który  był  najstarszym  synem   Zuzanny  i  Ferdynanda  potomka   Józefa  Chałupy. Tam  do  dziś  drzemie  sad,  który  posadził  Ferdynand  Chałupa.



Użyźniał  go  dobrocią swego  serca, oczy  cieszył  obitym  jego  kwiatem ,  zbierał   owoce  i  miód,  który  mu   wdzięczne  pszczoły  do  pasieki   przyniosły i  w  zakątkach  plastrów  ukryły.



Darami  sadu  i  pasieki  dzielił  się  z  sąsiadem (ojcem  Wasyla).
Cieszył  się  zaufaniem  i  szacunkiem,  jako  ciesla  budował   domy  w  stylu  huculskim (z  przeszklonymi  gankami),  piastował  urząd  wójta  gminy  przed II  wojną  światową.
Żona  Ferdynanda   Anna z d. Ginalska (1886-1944) oprócz  gospodarstwa  domowego  zajmowała  się  tkaniem   pięknych  kilimów  i  była  matką  czwórki dzieci:  Izydora, Janiny,  Henryka  i  Marii.
Na  posesji  Ferdynanda  i  Anny   Chałupów  znajduje  się    źródło  wody  czystej,  z  którego  dziadek  Ferdynand  i   jego   rodzina  czerpali   wodę  na  zaspokojenie potrzeb  codziennego  życia  i  dla   ochłody  w  upalne  dni.



Do  dzisiaj  ten  życiodajny strumień  zapewnia  temu  miejscu  specyficzny   urok.
Wiosną  2009r.  kaczeńce  skąpane   wodą  ze  strumienia  rozkwitły w  pełnej  krasie.




  • O  czym  pamięta  ów  drzemiący  sad ,  jaką  kryje  tajemnicę?

  • O  czym  opowiada   powiew  wiatru  w  sadzie?

  • O  czym   szemrze  woda  ze   strumienia?



Cdn...


Opracowała Stanisława Winiarczyk

Ocena artykułu:

Jan Chałupa

Napisane przez manix w

Jan Chałupa był starszym bratem Edwarda, autora pamiętnika, którego fragmenty publikujemy na tym blogu.
A oto co Edward pisze o swoim bracie w pamiętniku:

Następnie czwarty syn Ferdynanda i Zuzanny z domu Stark, Chałupa Jan, urodzony 10 października 1889 r. w Nowosielicy, powiat Śniatyń, po skończeniu szkoły podstawowej pracował na kopalni węgla w Dżurowie powiat Śniatyń w charakterze woźnego i listonosza, następnie przeszedł do pracy w górnictwie (...)


Jan Chałupa (pośrodku) z dwójką przyjaciół.

(...) a w wieku poborowym wzięty wraz z bratem do wojska austriackiego pod granicę włoską, do Gorycji (...)


Jan Chałupa jako kucharz w armii austriacko-węgierkiej

(...) w czasie wybuchu wojny w 1914 r. jako saper został przewieziony do Przemyśla (twierdza), skąd został wzięty do niewoli rosyjskiej, skąd po kilku latach powrócił do domu (...)


(...) następnie wyjechał do Kałusza, do kopalni soli potasowych, w międzyczasie ożenił się z Anielą Marek (...)


Od lewej- Jan Chałupa z żoną Anielą zd. Marek i córką Heleną, obok prawdopodobnie członkowie rodziny Manel i przyjaciele, rok 1931-32


Pierwsza z prawej - córka Jana Chałupy, Helena (ur. 1925 r.) jako harcerka.

(...) po skończeniu wojny 1939 - 1945 z konieczności wyjechał z Kałusza do Polski, pozostawiając ładny nowy dom (...)


Dziękujemy p. Łukaszowi Sieńko za udostępnienie zdjęć zamieszczonych w tym poście.

Ocena artykułu:

Zrobię wszystko, by przeżyć

Napisane przez Anonimowy w

Lata 1942-1945 odcisnęły się na zesłańcach do Kazachstanu tragicznym piętnem. Wielu ludzi zmarło z głodu, nędzy i zimna. Warunki bytowe urągające godności ludzkiej okazały się dla nich zbyt trudne. Ci, którzy przeżyli, szukali wszelkich sposobów, by zaspokoić głód. Polacy i zesłańcy innych narodowości zdążyli się już przekonać, że 200g chleba dziennie nie jest w stanie uchronić od śmierci głodowej, zwłaszcza jeśli od świtu do nocy jest się zaprzęgniętym do niewolniczej pracy. Żeby zdobyć coś do jedzenia, coś, co jakoś zapewniałoby przetrwanie, trzeba było to ukraść. Sybiracy imali się więc najróżniejszych sposobów, by potajemnie zaopatrzyć się w pożywienie.
Wspomnienia pani Władysławy:

Wiosną Zbyszek [młodszy brat pani Władysławy] pracował przy zasiewie pól. Jeździł na siewniku z Rosjanką. Dojeżdżając do lasu, dziewczyna zeskakiwała z siewnika i chowała w ziemi woreczek pszenicy. W ten sposób schowali kilka woreczków, ale nie można było ich wynieść. Po obsianiu tego pola moja mama i matka tej dziewczyny poszły do lasu niby po chrust i suchą trawę dla owiec. Nacięły suchej trawy, odnalazły zaznaczony schowek i podzieliły się woreczkami, które owinęły suchą trawą. Lasem pokryjomu wróciły do domu. Rosjanka miała żarna i mieliły pszenicę na kaszę albo na grubą mąkę. Ratowało nas to od głodu.

Szczęście miał najmłodszy z czwórki rodzeństwa, Władysław, który w chwili wywózki miał 10 lat. Szczęście nie polegało na lżejszej pracy, gdyż od 10-letniego chłopaka wymagano takiego samego tempa i wysiłku jak od dorosłych. Władzio odkrył jednak źródło pożywienia, które podbudowało jego zmizerowany organizm i pozwoliło przeżyć.

Młodszy brat Władzio pasł owce u kołchoźników za kromkę chleba. Przeważnie cierpiał głód, osłabiony zasypiał. Owce się porozbiegały po zaroślach. Wtedy wszyscy szukaliśmy, aby ich wilki nie dopadły.
W stadzie były jagnięta. Władzio widział, jak one ssały owcę i wpadł na pomysł,żeby je samemu ssać. Owcze mleko tłuste i pożywne podbudowało mu siły.

Nędza i głód najtrudniejsze okazały się dla matki czwórki rodzeństwa.

Mama ratując nas od głodowej śmierci sama bardzo cierpiała. Była cała opuchnięta, każdą odrobinę pożywienia oddawała nam. nastało lato, mama zbierała w stepie dzikie poziomki, a ja przynosiłam z pracy garść ukradzionej pszenicy. To pozwoliło nam przetrwać.

Zbyszek, trzeci z czworga dzieci Agafii został zatrudniony do pracy przy koniach. To zapewniło mu lepsze warunki niż pozostałej trójce. Dostawał nawet mięso. Mięso spełniało zapewne wszelkie wymagania ścierwa, ale jednak było, a to już coś.

Zbyszek został zatrudniony w stadninie koni. Warunki miał lepsze, otrzymywał pół kg chleba, zupę i jakąś ugotowaną baraninę. Jeździł konno wokół stada pasącego się w stepie i pilnował, żeby wilki nie grasowały w pobliżu. W południe zapędzał je do wodopoju do pobliskiego jeziora. Zimą było gorzej. Konie pasły się w stepie, odgrzebując kopytami trawę. Watahy wilków podchodziły do stada i wtedy we dwóch stukali w jakieś żelastwa, palili ogniska i hałasowali, żeby je przegonić. Na noc zapędzali je do stajni i na zmianę pilnowali objeżdżając konno okolice stadniny. Pracował tam do chwili powołania do wojska w wieku 17 lat. Był dwa razy ranny, ale wojnę przeżył.

O tym, co dla zesłańców oznaczało powstanie armii Andersa, następna notka.

Ocena artykułu:

Człowiek i wilk

Napisane przez Anonimowy w

Przyzwyczailiśmy się do tego, że my, ludzie, choć mamy bezpośredni kontakt z przyrodą, pozostajemy niejako poza całym ekosystemem. Nad nim. Sterujemy nim i, kolokwialnie rzecz ujmując, rozstawiamy zwierzynę po kątach. Czasem jednak, w ekstremalnych sytuacjach zdarza się, że człowiek sprowadzany jest z powrotem do rangi zwykłego ssaka. Sam staje się obiektem polowań, jeśli jedynym dostępnym dla drapieżnika mięsem jest właśnie mięso ludzkie.
Polskim zesłańcom do Kazachstanu oprócz walki z zimnem i głodem przyszło mierzyć się z tamtejszą przyrodą. Również i z tej strony mogli być narażeni na niebezpieczeństwo. Dwa zdarzenia ze zsyłki wspomina pani Władysława.

W 1941 roku zostaliśmy objęci amnestią i przenieśliśmy się do kołchozu Trojek w Presnowskim rejonie. Tu warunki do życia były mniej tragiczne. Mieszkaliśmy kątem u Rosjan, za co pomagaliśmy im przy robotach w ogrodzie, zbiorze siana dla krów, wyrębie lasu - przygotowywaniem opału na długą zimę [trwającą] prawie siedem miesięcy.
Pracowałam też w brygadzie przy zbiorach zboża i młóceniu także zimą. Codziennie piechotą chodziłyśmy z siostrą kilka kilometrów na pola do pracy, a w południe dostawałyśmy zupę, 200 g chleba i kawałek baraniny. Pod wieczór wracałyśmy do domu drogą obok lasu. Wyszłyśmy zza zakrętu i zobaczyłyśmy, że na skraju sasu przy drodze, może 50 m od nas siedzi sobie wilk. Płowy był, trudno go było go dostrzec i odróżnić od płowych traw i krzewów. Stanęłyśmy jak wryte i powoli nie odwracając się zaczęłyśmy się wycofywać i modlić. Nie wiem, ile to trwało, każda minuta była wiekiem. Wycofałyśmy się może 40 kroków i widzimy, jak wilk wstaje, rozejrzał się i poszedł w las. Zaczekałyśmy, aż inni ludzie dołączą do nas, i wróciłyśmy szczęśliwie do domu.

Jak już wspomnieliśmy w poprzedniej notce, lata 1942-1945 bardzo tragicznie zapisały się wśród Polaków. Wielu zmarło z głodu i zimna, ponieważ Armia Czerwona zabierała kołchoźnikom wszelkie, najdrobniejsze nawet odłożone zapasy. Pani Władysława razem z siostrą Heleną i mamą chodziły w step, odgarniały śnieg i zbierały plewy, które ratowały ich od śmierci głodowej. Zdarzało się, że powrót bywał bardzo niebezpieczny.

Zapadał zmierzch i pora wracać do posiółka, żeby zdążyć przed nocą. Po zapakowaniu tobołka zobaczyłyśmy, że z zarośli około 100 metrów wychodzą wilki. Było ich pięć, może osiem. Opanował nas strach, zaczęłyśmy się głośno modlić i bardzo powoli ruszyłyśmy w kierunku posiółka. Widać łaska Boża miała nad nami opiekę. Wilki stały w miejscu i pewnie nie były głodne. Szczęśliwie doszłyśmy do domu.

Ocena artykułu: