Gdyby mi ktoś wcześniej powiedział, że po siedemdziesięciu latach - równo siedemdziesięciu - historia dopisze do zdarzeń katyńskich tragiczną pointę, kazałabym mu - mówiąc brutalnie - skonsultować się z lekarzem specjalistą. Tymczasem wczoraj o 8:56 rano na lotnisku koło Smoleńska (kilkanaście kilometrów od cmentarzu w Katyniu) rozbił się polski samolot rządowy z 96 osobami na pokładzie. Wszyscy zginęli. Jakiś ponury zamysł historii chciał, że znów - jak 70 lat wcześniej - zginęła elita intelektualna naszego kraju. W jednej chwili straciliśmy prezydenta i jego żonę, wszystkich najwyższych dowódców polskiej armii, prezesa Narodowego Banku Polskiego, przedstawicieli Sejmu i Senatu, wysokich urzędników państwowych oraz wysokich przedstawicieli Kościoła. Po prostu najważniejsi ludzie w państwie o godzinie 8:56 przestali istnieć.
Lecieli na uroczystości w Katyniu, mające uczcić tych, którzy w bestialski sposób zostali zamordowani przez NKWD.
Nie można się oprzeć wrażeniu, że nad Katyniem ciąży piętno. I wtedy, i teraz elita polskiego państwa w tragiczny sposób straciła tam życie. Kiedy jednak zastanawiam się nad tymi wydarzeniami i boleję nad śmiercią Prezydenta Lecha Kaczyńskiego oraz wszystkich, którzy mu towarzyszyli, chciałabym mój wzrok skierować w przyszłość. Zaskoczyła mnie pełna szacunku postawa oficjeli rosyjskich, którzy dołożyli wszelkich starań, żeby pierwszą osobę w państwie polskim pożegnać godnie. Nie spodziewałam się orędzia do Polaków wystosowanego zarówno przez prezydenta Miedwiediewa, jak i premiera Putina. Dzisiaj w głównym kanale publicznej rosyjskiej telewizji w porze największej oglądalności Rosjanie obejrzą film "Katyń" Andrzeja Wajdy. Liczę więc na to, że tragedia, która nigdy nie powinna się wydarzyć, spełni funkcję ponadnarodowego katharsis. Mam nadzieję, że będzie wstrząsem dla rosyjskich władz i opinii publicznej i doprowadzi do tego, na co czekamy od 70 lat, czyli do rozliczenia zbrodni z 1940 roku. Chciałabym wierzyć, że śmierć Lecha Kaczyńskiego, jego żony i najważniejszych osób w państwie będzie kroplą przepełniającą polityczny kielich i doprowadzi do otwarcia archiwów NKWD, a także ukarania - chociaż symbolicznego - tych, którzy ponoszą odpowiedzialność.
Nie łudźmy się. Ci, którzy pociągali za spust, już dawno podzielili los swoich ofiar, zlikwidowani przez Stalina w ramach zacierania śladów zbrodni. A zacierano bardzo starannie. Być może jednak żyją jeszcze ci, którzy odpowiadają za zbrodnię pod względem decyzyjnym. Niech ta tragedia posłuży czemuś zupełnie odwrotnemu - oczyszczającemu rozliczeniu, wyłożeniu kart na stół.
Jeśli tak się nie stanie, a postawa władz rosyjskich okaże się jedynie pustym kurtuazyjnym gestem, wynikającym z oczekiwań społecznych i międzynarodowych wobec zaistniałej tragedii, to strata, jaką ponieśliśmy 10 kwietnia 2010 roku, będzie podwójnie bolesna.