11 marca 2010. PRO MEMORIAM
Staszku…
Dziękuję Ci…
za opowiadania o świecie,
którego już nie ma
za czas, który znalazłeś
na zbieranie informacji o naszych rodzinnych miejscowościach,
na opracowanie życiorysów naszych przodków
(rodzin Chałupów i Ferenzów)
za melodyjki odbite od Pasiek
powracające z zapachem czeremchy
za przecudne fotografie miejsc utraconych.
Dzięki Tobie, wystarczy tylko zamknąć oczy
by w padającym deszczu usłyszeć
szum wód Rybnicy, Prutu i Czeremoszu.
Szkoda, że nie będziemy już mogli wspólnie
odwiedzić Kosowa i Jaremczy
i nacieszyć oczu widokiem zaśnieżonej wiosną Howerli
odszedłeś tak nagle….
do krainy wiecznej szczęśliwości
gdzie zapach czeremchy miesza się z zapachem czereśni
i spełniają się wszystkie marzenia…
Stanisława Winiarczyk z d. Chałupa
Jak już wspomniałam wcześniej,byłam z ojcem we Włoszech. Pierwszy raz w 1992 roku. Pomimo ograniczonego tam czasu pobytu ojciec potrafił zachęcić całą naszą grupę aby pomogli mu odszukać grób ppor. Leona Chałupy. Pamiętam, że był wtedy taki wzruszony,że go odnalazł. Drugi raz odwiedziłam ten cmentarz wraz z ojcem podczas obchodów 50 rocznicy bitwy. Niestety, organizacja tych obchodów była dla kombatantów przybyłych z Polski nie najlepsza. Ojciec nie spotkał wtedy żadnego swojego kolegi, szczególnie z 5 Kresowej Dywizji Piechoty.
Pani Danuta przesłała nam niezwykle cenne zdjęcia. Cenne w wymiarze emocjonalnym.
„Szliśmy jako batalion odwodowy, przed nami szły bataliony 16 i 17. Myśmy w dużym chaosie weszli na wzgórze„Widmo” i tuż przed niziną znaleźliśmy się pomiędzy wzgórzem San Angelo a wzgórzem, gdzie nacierała 3 Dywizja Karpacka. Były to już ostatnie bunkry oporu. Ppor. Chałupa prowadził nasz pluton pod bardzo silnym ogniem z naszej strony. Zaczęliśmy nacierać i wtedy to mój dowódca był pięć metrów od bunkra w którym siedzieli Niemcy. Ruszyliśmy, ja byłem za nim z erkaemem, on już był na progu bunkra oddawał kilka serii pocisków z thomsona i w tym czasie dostał jednym pociskiem prosto w czoło tak, że przewrócił się, a obok zaczęły lecieć granaty. Jednym z nich dostałem w rękę i brzuch, zacząłem silnie krwawić i musiałem się wycofać” (…).
Panu Kazimierzowi Basińskiemu dane było przeżyć.
Jak głosować?
Elmer & Grace Dundas Homestead at Manyberries, Alberta 2009
Margaret finished grade eight at the Onoway School and then worked for a neighbor doing housework to help out their family. Eventually she moved to Edmonton, Alberta and attended Alberta College and graduated with a Secretarial degree. She worked for a number of years as a secretary and eventually became a bookkeeper. Margaret was employed by the John Deere company and various other companies and organizations doing their books over the years.
Margaret and Stanley Barton were married at the First Baptist Church in Edmonton on December 21, 1943. They had met at a Legion dance in Edmonton.
Stanley received his discharge from the Army in 1946 and they moved back to their homestead. The homestead was filed in the Lawton District on S.W. 21-58-4-5. , 13 miles south west of Barrhead, Alberta.
The years were spent raising the children, milking cows and raising turkeys, sheep and pigs. One of Margaret’s greatest pleasures was when she and her daughter Sharon Dyer visited Scotland. We visited where Margaret’s Mother (Grace Dundas nee Crawford) was born Carluke, Scotland, visited the relatives for four days and toured the highlands and lowlands of the country.
Margaret and Stanley both took an active part in community affairs. Margaret served
as a Director on the Barrhead Co-op Board for eight years, and as a General Leader of the West Barrhead Multi 4-H Club for seven years and Secretary of the Alberta Women’s
Co-op Guild Provincial Board. Margaret won a trip to Montana as a result of her excellent leadership skills in 4-H. She also enjoyed golfing, fishing, camping, cards, traveling, bowling, floor curling and old time dancing. Margaret represented Barrhead on a number of occasions at the Alberta Seniors Games.
The Bartons were blessed with four children:
Patricia Anne Barton
Sharon Grace Barton
Linda Mae Barton
Dale Gordon Barton
Fourteen winters were spent in Mesa, Arizonia to get away from the cold. In 1998, Stanley & Margaret moved into the Barrhead Hillcrest Lodge. Eventually Margaret required more care and was transferred to the Keir Care Centre in Barrhead and lived there until her passing in 2004. Stanley died in 2002 and is buried in the Barrhead Legion Field of Honor.
A tak wygląda odznaczenie.
Odznaczenie i legitymacja razem.
Po agresji niemieckiej na Polskę 1 września 1939 roku i w obliczu szybko postępującego zajmowania polskich ziem przez wojska hitlerowskie, polskie władze wojskowe w trosce o uratowanie choćby części zaopatrzenia wojskowego kierowały pociągi z wyposażeniem wojskowym (sprzęt wojskowy, żywność, umundurowanie itp.) na niezajęte jeszcze przez Niemców tereny wschodnie.
Między innymi na stację kolejową do wsi Bogdanówka przybyły dwa duże składy kolejowe z wyposażeniem dla Armii Polskiej. Policję zobowiązano do pełnienia służby zabezpieczającej to mienie.
Mój ojciec wraz z przybyłą do ochrony konwoju garstką żołnierzy (w liczbie 4 ludzi) pilnowali taboru i nieustająco odpierali liczne próby obrabowania tych pociągów wojskowych przez dobrze uzbrojone bandy ukraińskie.
Przybyłymi żołnierzami zaopiekował się wraz z żoną Agafią po ojcowsku, udzielając im wszelkiej potrzebnej pomocy (i wyżywienie oraz zakwaterowanie w swoim domu).
W nocy z 16 na 17 września, czyli tuż przed mającą nastąpić agresią sowiecką na te tereny, policcja dostała rozkaz udania się do odległego o 40 km Tarnopola na zgrupowanie. Udało się pomimo postępujących już wojsk sowieckich, a dzięki pomocy dobrych ludzi przedrzeć na miejsce zbiórki. Prawy człowiek i karny żołnierz, jakim zawsze był, uważał za swój punkt honoru wykonać absolutnie ten rozkaz.
Po dwóch dniach został tam w Tarnopolu wraz zinnymi funkcjonariuszami policji aresztowany przez NKWD i wywieziony do obozu w Ostaszkowie na terenie ZSRR.
Rozstrzelany na początku kwietnia 1940 roku spoczywa w zbirowej mogile w Miednoje.
Nie mogło być rzecz jasna tak, żeby reszta rodziny została pozostawiona w spokoju.
Mnie wraz z moją matką i rodzeństwem wywieziono trensportem z 13 kwietnia 1940 roku do Kazachstanu na 6 lat kartorżniczej pracy, skąd powróciliśmy do Polski powojennej bez prawa powrotu na ziemie rodzinne do Bogdanówki, gdzie zostawiliśmy, przymuszeni, całe nasze mienie, dom, ziemię. Od wielu lat bezskutecznie zabiegamy o symboliczną nawet rekompensatę za siłą pozostawione na Wschodzie nasze dobra. Moja matka i brat już nie żyją. Czy my troje pozostali (roczniki 1922, 1924 i 1926) doczekamy?
No właśnie, ciekawa sprawa. Tak niesamowicie zabieganym współczesnym akurat w tej dziedzinie zupełnie się nie spieszy.
Archiwum
-
►
2011
(1)
- ► listopada 2011 (1)
-
▼
2010
(12)
- ► lutego 2010 (6)
-
►
2009
(71)
- ► grudnia 2009 (1)
- ► listopada 2009 (4)
- ► października 2009 (3)
- ► września 2009 (2)
- ► sierpnia 2009 (3)
- ► lipca 2009 (4)
- ► czerwca 2009 (6)
- ► kwietnia 2009 (5)
- ► marca 2009 (6)
- ► lutego 2009 (9)
- ► stycznia 2009 (23)