PRO MEMORIAM

Napisane przez Anonimowy w

11 marca 2010.         PRO  MEMORIAM

            Staszku…

Dziękuję  Ci…
za  opowiadania  o  świecie,
którego  już  nie  ma
za  czas, który  znalazłeś
na  zbieranie  informacji  o  naszych  rodzinnych  miejscowościach,
na  opracowanie  życiorysów  naszych  przodków
(rodzin  Chałupów  i  Ferenzów)
za  melodyjki  odbite  od  Pasiek
powracające  z  zapachem  czeremchy
za  przecudne  fotografie  miejsc  utraconych.


Dzięki  Tobie,  wystarczy  tylko  zamknąć  oczy
by  w  padającym deszczu usłyszeć
szum  wód  Rybnicy, Prutu i  Czeremoszu.

Szkoda, że  nie  będziemy  już  mogli  wspólnie
odwiedzić  Kosowa  i  Jaremczy
i  nacieszyć oczu  widokiem  zaśnieżonej wiosną  Howerli
          odszedłeś  tak  nagle….
do  krainy  wiecznej  szczęśliwości
gdzie  zapach  czeremchy  miesza  się  z  zapachem  czereśni
i  spełniają  się  wszystkie  marzenia…
                          
                                     Stanisława   Winiarczyk z d. Chałupa

Stanisław Ferenz podczas swojej ostatniej podróży na Kresy. Ukraina 2009. Nad Prutem w Jaremczy.

Ocena artykułu:

Podwójna tragedia w Smoleńsku

Napisane przez Anonimowy

Gdyby mi ktoś wcześniej powiedział, że po siedemdziesięciu latach - równo siedemdziesięciu - historia dopisze do zdarzeń katyńskich tragiczną pointę, kazałabym mu - mówiąc brutalnie - skonsultować się z lekarzem specjalistą. Tymczasem wczoraj o 8:56 rano na lotnisku koło Smoleńska (kilkanaście kilometrów od cmentarzu w Katyniu) rozbił się polski samolot rządowy z 96 osobami na pokładzie. Wszyscy zginęli. Jakiś ponury zamysł historii chciał, że znów - jak 70 lat wcześniej - zginęła elita intelektualna naszego kraju. W jednej chwili straciliśmy prezydenta i jego żonę, wszystkich najwyższych dowódców polskiej armii, prezesa Narodowego Banku Polskiego, przedstawicieli Sejmu i Senatu, wysokich urzędników państwowych oraz wysokich przedstawicieli Kościoła. Po prostu najważniejsi ludzie w państwie o godzinie 8:56 przestali istnieć. 
Lecieli na uroczystości w Katyniu, mające uczcić tych, którzy w bestialski sposób zostali zamordowani przez NKWD.
Nie można się oprzeć wrażeniu, że nad Katyniem ciąży piętno. I wtedy, i teraz elita polskiego państwa w tragiczny sposób straciła tam życie. Kiedy jednak zastanawiam się nad tymi wydarzeniami i boleję nad śmiercią Prezydenta Lecha Kaczyńskiego oraz wszystkich, którzy mu towarzyszyli, chciałabym mój wzrok skierować w przyszłość. Zaskoczyła mnie pełna szacunku postawa oficjeli rosyjskich, którzy dołożyli wszelkich starań, żeby pierwszą osobę w państwie polskim pożegnać godnie. Nie spodziewałam się orędzia do Polaków wystosowanego zarówno przez prezydenta Miedwiediewa, jak i premiera Putina. Dzisiaj w głównym kanale publicznej rosyjskiej telewizji w porze największej oglądalności Rosjanie obejrzą film "Katyń" Andrzeja Wajdy. Liczę więc na to, że tragedia, która nigdy nie powinna się wydarzyć, spełni funkcję ponadnarodowego katharsis. Mam nadzieję, że będzie wstrząsem dla rosyjskich władz i opinii publicznej i doprowadzi do tego, na co czekamy od 70 lat, czyli do rozliczenia zbrodni z 1940 roku. Chciałabym wierzyć, że śmierć Lecha Kaczyńskiego, jego żony i najważniejszych osób w państwie będzie kroplą przepełniającą polityczny kielich i doprowadzi do otwarcia archiwów NKWD, a także ukarania - chociaż symbolicznego - tych, którzy ponoszą odpowiedzialność.
Nie łudźmy się. Ci, którzy pociągali za spust, już dawno podzielili los swoich ofiar, zlikwidowani przez Stalina w ramach zacierania śladów zbrodni. A zacierano bardzo starannie. Być może jednak żyją jeszcze ci, którzy odpowiadają za zbrodnię pod względem decyzyjnym. Niech ta tragedia posłuży czemuś zupełnie odwrotnemu - oczyszczającemu rozliczeniu, wyłożeniu kart na stół.
Jeśli tak się nie stanie, a postawa władz rosyjskich okaże się jedynie pustym kurtuazyjnym gestem, wynikającym z oczekiwań społecznych i międzynarodowych wobec zaistniałej tragedii, to strata, jaką ponieśliśmy 10 kwietnia 2010 roku, będzie podwójnie bolesna.

Ocena artykułu:

Jeden ruch ręki 70 lat temu

Napisane przez Anonimowy w

Wydanie wyroku śmierci jest banalnie proste. Wystarczy wziąć do ręki coś do pisania - 70 lat temu było to zapewne wieczne pióro - i w odpowiednim miejscu na odpowiednim papierze machąć swój podpis. Tylko tyle. Jeden ruch ręki, jeśli ktoś ma zwyczaj zaznaczać swój ślad bez odrywania dłoni. Kilka gramów atramentu i ktoś kończy swój udział w życiu tej planety.
5 marca 1940 roku Stalin wziął do ręki wieczne pióro i postawił podpis pod rozkazem rozstrzelania polskich jeńców. "Panom już dziękujemy" - powiedział tym gestem oficerom, policjantom, lekarzom, prawnikom, profesorom, księżom, czyli inaczej mówiąc elicie intelektualnej ówczesnej polski. Wyszedł ze słusznego skądinąd założenia, że żołnierza (czytaj: mięso armatnie) zawsze się znajdzie, ale ci, którzy mogą podejmować w ich imieniu strategiczne decyzje, i ci, którzy mogą posłużyć za intelektualną bazę rozwojową po wojnie, są nie do zastąpienia. I jednym ruchem ręki kilkadziesiąt tysięcy ludzi odesłał w zaświaty.
Skutkiem ubytku kilku gramów atramentu z kałamarza była śmierć Polaków przetrzymywanych w Starobielsku, Kozielsku i Ostaszkowie oraz w innych miejscach. Skutkiem było przekopanie leśnej gleby i powstanie masowych grobów w Katyniu, Miednoje, Charkowie i innych miejscach, gdzie po kilkudziesięciu latach również odkrywa się ciała. Lub raczej to, co z nich zostało.

Katyń - pierwsza ekshumacja

Wystarczył jeden ruch ręki dokładnie siedemdziesiąt lat temu, by mój pradziadek Stefan Lech już nigdy nie zobaczył swojej żony i dzieci, które w ramach stawiania kropki nad "i" wywieziono w bydlęcych wagonach do Kazachstanu. I tyle.
Nie chcę wiedzieć, czy w mózgu Stalina po postawieniu podpisu zagościła jakaś głębsza refleksja. To i tak niczego nie zmieni.

Ocena artykułu:

Epilog zdarzeń pod Monte Cassino - cz. 2

Napisane przez Anonimowy w

Czy jest inny sposób na rozliczenie się z historią i spojrzenie na nią z dystansu niż wizyta po latach na grobach ludzi bliskich? Odwiedzenie mogił rodziny, towarzyszy broni czy innych osób, które miały znaczący wpływ na nasze życie, a nie dane im było przetrwać zawieruchy wojennej jest dla nas czymś w rodzaju dopisania zakończenia do nagle urwanej opowieści. To próba zamknięcia pewnego rozdziału. Może nie postawienie "grubej kreski", bo są rzeczy, których oddzielać żadną kreską nie wolno ani grubą, ani cienką, ale sposób powiedzenia tym ludziom "Nie zamordowano Cię na darmo. Zobacz, dzisiaj jest inaczej". Czujemy potrzebę dokończenia niedokończonego, dlatego pcha nas w stronę ważnych dla nas mogił.
Nie wiem, czy taka była motywacja pana Kazimierza Basińskiego, kiedy udał się w podróż do Włoch na groby poległych towarzyszy broni spod Monte Cassino, ale podejrzewam, że choć częściowo mogło tak być.
Tak wyprawę wspomina jego córka, pani Danuta Basińska-Szablewska

Jak już wspomniałam wcześniej,byłam z ojcem we Włoszech. Pierwszy raz w 1992 roku. Pomimo ograniczonego tam czasu pobytu ojciec potrafił zachęcić całą naszą grupę aby pomogli mu odszukać grób ppor. Leona Chałupy. Pamiętam, że był wtedy taki wzruszony,że go odnalazł. Drugi raz odwiedziłam ten cmentarz wraz z ojcem podczas obchodów 50 rocznicy bitwy. Niestety, organizacja tych obchodów była dla kombatantów przybyłych z Polski nie najlepsza. Ojciec nie spotkał wtedy żadnego swojego kolegi, szczególnie z 5 Kresowej Dywizji Piechoty.

Pani Danuta przesłała nam niezwykle cenne zdjęcia. Cenne w wymiarze emocjonalnym.

Pan Kazimierz Basiński na cmentarzu żołnierzy polskich klęka przy grobie swojego dowódcy, ppor Leona Chałupy

To zdjęcie jest wręcz bezcenne. Nie wiadomo, czy kiedyś będziemy mieli szansę udać się do Włoch właśnie w to miejsce. Tak wygląda ostatnia ziemska kwatera Leona Chałupy, kawalera orderu Virtuti Militari.

Wygląda więc na to, że dzięki pani Danucie doszliśmy do końca historii o Leonie Chałupie. Wzruszający jest fakt, że okazał się tak walecznym i prawym człowiekiem, że jego żołnierze wspominają go z takim szacunkiem i oddaniem. Ciekawe, czy spoglądając na nas z góry, wzdycha na zakrętami historii.

Ocena artykułu:

Epilog zdarzeń pod Monte Cassino, cz.1

Napisane przez Anonimowy w

Czy to nie zdumiewające? Jakiś czas temu w notce o Leonie Chałupie pisałam, że nie są znane okoliczności jego śmierci pod Monte Cassino i prawdopodobnie nigdy nie będziemy w stanie dociec, jak zginął, a tutaj proszę! Nasza szczątkowa wiedza została ubogacona przez ralację - uwaga! - naocznego świadka tamtych wydarzeń, żołnierza, którego dowódcą był właśnie Leon Chałupa. Ba, żołnierz ten walczył z nim ramię w ramię i był do samego końca tuż obok niego! Pani Danuta Basińska-Szablewska, córka Kazimierza Basińskiego podzieliła się z nami wspomnieniami swojego ojca.

Wiem o ppor. Chałupie z opowiadań mojego nieżyjącego już ojca, Kazimierza Basińskiego, który był strzelcem w 5 Kresowej Dywizji Piechoty w 18 batalionie 6 Lwowskiej Brygady Piechoty 3 kompanii 3 plutonu, a Chałupa był właśnie dowódcą 3 plutonu.  - pisze pani Danuta. - Ojciec był świadkiem jego śmierci, często wspominał o tym tragicznym wydarzeniu. W swoich wspomnieniach, które własnoręcznie spisał w 1996 roku tak to przedstawił:


St. strzelec Kazimierz Basiński w mundurze żołnierza 2 korpusu Polskiego, Włochy, styczeń 1947 r.
„Szliśmy jako batalion odwodowy, przed nami szły bataliony 16 i 17. Myśmy w dużym chaosie weszli na wzgórze„Widmo” i tuż przed niziną znaleźliśmy się pomiędzy wzgórzem San Angelo a wzgórzem, gdzie nacierała 3 Dywizja Karpacka. Były to już ostatnie bunkry oporu. Ppor. Chałupa prowadził nasz pluton pod bardzo silnym ogniem z naszej strony. Zaczęliśmy nacierać i wtedy to mój dowódca był pięć metrów od bunkra w którym siedzieli Niemcy. Ruszyliśmy, ja byłem za nim z erkaemem, on już był na progu bunkra oddawał kilka serii pocisków z thomsona i w tym czasie dostał jednym pociskiem prosto w czoło tak, że przewrócił się, a obok zaczęły lecieć granaty. Jednym z nich dostałem w rękę i brzuch, zacząłem silnie krwawić i musiałem się wycofać” (…).



Orkiestra Dęta 6 Lwowskiego Batalionu Piechoty 2 Korpusu Polski, Italia ok. 1947 r.
Pierwszy z prawej strony, w okularach stoi st. strzelec Kazimierz Basiński


Panu Kazimierzowi Basińskiemu dane było przeżyć.

Ojciec dwa miesiące przeleżał w szpitalu na południu Włoch, gdzie został odznaczony Krzyżem Walecznych, później był jeszcze ranny w dalszych walkach kampanii włoskiej. Wrócił szczęśliwie do Polski.  - pisze jego córka. - Pamiętał jednak zawsze o swoim dowódcy. Byłam świadkiem jak w 1994 roku podczas pobytu we Włoszech szukał grobu ppor. Chałupy na cmentarzu Monte Cassino, a potem zapaliwszy znicz modlił się za jego duszę. Posiadam także wzruszające zdjęcie tej sceny, które postaram się wkrótce umieścić na blogu.

Zdjęcia mogiły Leona Chałupy oraz pana Kazimierza Basińskiego pani Danuta również nam przysłała. Myślę jednak, że sprawa jest zbyt ważna, by zamykać ją w jednej notce, zwłaszcza że otrzymaliśmy również inne niezwykle wartościowe w kontekście historycznym fotografie. Nie koniec zatem. Wkrótce pointa historii ppor. Leona Chałupy. Kropka nad i jego zmagań o wolną Polskę.

Ocena artykułu:

90. rocznica zaślubin Polski z morzem

Napisane przez Anonimowy w

Minęła wczoraj. To bardzo ważne wydarzenie nie tylko z punktu widzenia historii, ale również z perspektywy naszej rodziny. Stefan Lech, mój pradziadek, który 20 lat po tym wydarzeniu zginął w Twerze z rąk enkawudzistów (lub bezpośrednich wykonawców ich rozkazów), towarzyszył generałowi Hallerowi, kiedy ten wrzucał do morza platynowy pierścień. Znak zaślubin.
Kto wie, może jest na tym archiwalnym zdjęciu należącym do zbiorów Muzeum Ziemi Puckiej?

Wiemy, że był blisko Generała. Zdjęcie jest jednak zbyt niewyraźne, bym sama zdołała go rozpoznać, a z oczywistych przyczyn nie dane mi było poznać go osobiście. Jestem dumna z tego, że wydarzenie, o którym 10 lutego 2010 mówiły wszystkie media, miało również dla nas znaczenie czysto rodzinne.

Nadal można głosować na Nasze Kresy w konkursie Blog Roku 2009. Szczegóły tutaj.

Ocena artykułu:

70. rocznica wywózek Polaków wgłąb ZSRR

Napisane przez Anonimowy w

Zima stulecia! - narzekają kierowcy, którzy cierpliwie co rano skrobią swoje samochody. Zima stulecia! - jęczą czekający na przystankach i przytupujący dla rozgrzewki użytkownicy MPK. A na termometrach za oknem całe -10 st. Cóż to jest? Nic w porównaniu do zimy, która nastała w 1940 roku. Wtedy, w lutym, odnotowano mrozy sięgające -40 st. C.

Dlaczego o tym piszę? Dlatego że zimą właśnie rozpoczęły się wywózki Polaków wgłąb ZSRR.
Jak to wyglądało? Ano klasycznie i podręcznikowo. W nocy (zawsze przychodzili w nocy, ciekawe, nie?) do drzwi waliło NKWD, po czym bez zaproszenia ładowało się do środka. Razem z drzwiami. Domownikom dawano około 30 minut na spakowanie się (szczęśliwcy mieli do dyspozycji całą godzinę). Wyobraź sobie, że nagle na twój dom napada banda podpitych wojskowych i każą ci spakować całe twoje życie w 30 minut, bo będziesz jechać w nieznanym ci kierunku. Jesteś przerażona, bo twojego męża zabrali już wcześniej i nie wiesz, co się z nim dzieje. Na dodatek jesteś kobietą, a wiadomo, że "ruscy" gwałcili wszystko, co jest płci żeńskiej bez względu na przynależność gatunkową.Pół godziny to wystarczająca ilość czasu, by zrobić to samo z tobą. Co zabierzesz? Na pewno nie to, co okaże się potem artykułem pierwszej potrzeby.
Polaków w trzaskającym mrozie wywożono na wozach i furmankach na stacje kolejowe. Tam czekano, aż zbierze się "komplet". Bywało, że część tego postoju nie przetrwała i zamarzła. Bo przecież kazano im czekać na dworze.

Potem ładowano wszystkich do bydlęcych wagonów. Moja babcia wielokrotnie mówiła, jak niebywałe szczęście miała ich rodzina, bo wywożono ich w drugiej turze. W kwietniu. Stosunkowo niewielu zmarło, bo nie było już tak zimno. Wagony były oczywiście nieogrzewane. Za toaletę służyła dziura wycięta w podłodze wagonu. Polacy, którzy dotarli do Kazachstanu w transporcie zimowym, mówili potem mojej babci, że po każdym postoju w trasie zostawiali na poboczu stosy ciał zamarzniętych na kość. Najczęściej ginęły dzieci. Mówili, że z ich pociągu nie dojechała nawet połowa. Reszta pozostała na zawsze przy torach, a ich zwłoki na wiosnę włączyły się w nieunikniony obieg materii w przyrodzie. Przecież nikt nie zaprzątał sobie umysłu taką drobnostką jak pochówek. Zwłaszcza że ziemię trzeba by było rozdzierać kilofem. Po co?
Co trzy dni dostawali do picia wodę i kawałek chleba. Powtórzę: co trzy dni.

Ci, którzy dotarli na Syberię, w nagrodę za przeżycie podróży dostali się do piekła niewolniczej pracy. Ginęli masowo. Jeśli przetrwali wojnę, to często dowiadywali się, że prawa powrotu do Polski nie mają. Wielu zostało już tam na zawsze. Ich wnuki i prawnuki nie mówią już po polsku i nie czują się już Polakami. Oni sami zapominają ojczystego języka.

W czasie wojny wgłąb ZSRR wywieziono ponad milion Polaków. Wrócili nieliczni. Czyż nie jest to porównywalne z zagładą serwowaną przez hitlerowców w obozach koncentracyjnych? Trzeba o tym pamiętać, bo często skupiamy się na kontekście niemieckim, zapominając o tym drugim. A stalinowski oprawca mordował przecież z nie mniejszym zaangażowaniem.

Ocena artykułu:

Głosujemy na Nasze Kresy!

Napisane przez Anonimowy

Ruszył konkurs na Blog Roku 2009! Można wesprzeć blog Nasze Kresy!

Zagłosuj na mnie - Bloger 2009 roku - Wiadomosci24


Jak głosować?
Bardzo prosto.  Wchodzimy na stronę konkursową. Nasze Kresy znajdziemy w tym miejscu. Przy Naszych Kresach jest przycisk "Głosuj". Naciskamy go. W okienku, które się pojawi, trzeba wpisać swój adres e-mail. Na ten adres zostanie wysłane zapytanie, czy na pewno chcemy oddać głos na tego właśnie bloga. W treści listu będzie link. Potwierdzenie wyboru polega na tym, że klikamy w ten link. To sprawi, że wrócimy z powrotem na stronę konkursową i tam otrzymamy informację, że głos na blog Nasze Kresy został zarejestrowany.
Moi drodzy, klawiatury w dłoń i do boju! Bardzo proszę o przekazanie instrukcji głosowania członkom rodziny Chałupów mieszkającym w Kanadzie.

Ocena artykułu:

Margaret Blanche Barton nee Dundas

Napisane przez manix w

Margaret Blanche Barton nee Dundas was born November 21, 1919 at Lethbridge, Alberta. She lived at Manyberries on a homestead with her parents, came north with her parents at the age of eight years and lived near Onoway, Alberta.

Elmer & Grace Dundas Homestead at Manyberries, Alberta 2009

Margaret finished grade eight at the Onoway School and then worked for a neighbor doing housework to help out their family. Eventually she moved to Edmonton, Alberta and attended Alberta College and graduated with a Secretarial degree. She worked for a number of years as a secretary and eventually became a bookkeeper. Margaret was employed by the John Deere company and various other companies and organizations doing their books over the years.

Margaret and Stanley Barton were married at the First Baptist Church in Edmonton on December 21, 1943. They had met at a Legion dance in Edmonton.

Stanley received his discharge from the Army in 1946 and they moved back to their homestead. The homestead was filed in the Lawton District on S.W. 21-58-4-5. , 13 miles south west of Barrhead, Alberta.

The years were spent raising the children, milking cows and raising turkeys, sheep and pigs. One of Margaret’s greatest pleasures was when she and her daughter Sharon Dyer visited Scotland. We visited where Margaret’s Mother (Grace Dundas nee Crawford) was born Carluke, Scotland, visited the relatives for four days and toured the highlands and lowlands of the country.



Margaret and Stanley both took an active part in community affairs. Margaret served

as a Director on the Barrhead Co-op Board for eight years, and as a General Leader of the West Barrhead Multi 4-H Club for seven years and Secretary of the Alberta Women’s

Co-op Guild Provincial Board. Margaret won a trip to Montana as a result of her excellent leadership skills in 4-H. She also enjoyed golfing, fishing, camping, cards, traveling, bowling, floor curling and old time dancing. Margaret represented Barrhead on a number of occasions at the Alberta Seniors Games.

The Bartons were blessed with four children:

  1. Patricia Anne Barton

  1. Sharon Grace Barton

  1. Linda Mae Barton

  1. Dale Gordon Barton

Fourteen winters were spent in Mesa, Arizonia to get away from the cold. In 1998, Stanley & Margaret moved into the Barrhead Hillcrest Lodge. Eventually Margaret required more care and was transferred to the Keir Care Centre in Barrhead and lived there until her passing in 2004. Stanley died in 2002 and is buried in the Barrhead Legion Field of Honor.


Stanley & Margaret Barton’s 50th Wedding Anniversary
Barrhead, Alberta

Elmer & Grace Dundas Farm House at Onoway

Opracowała Sharon Dyer nee Barton

Ocena artykułu:

Nasze Kresy w konkursie Blog Roku 2009

Napisane przez Anonimowy w

Konkursy nam się posypały na samym początku roku Pańskiego 2010. Zgłosiłam Nasze Kresy do konkursu na Blog Roku 2009, który jest organizowany przez portal dziennikarstwa obywatelskiego Wiadomości24.pl. Głosowanie rusza 4 lutego.
Jak głosować? Nie wysyłamy smsów i nie dzwonimy. Głosowanie jest całkowicie darmowe i odbywa się poprzez kliknięcie w odpowiedni link lub posłużenie się specjalnym formularzem (szczegóły wkrótce). Taka metoda głosowania jest szczególnie ważna w przypadku Naszych Kresów, bo jak wiemy, nasze Rodziny rozbiegły się po całym świecie od Australii, przez RPA po Kanadę. Kliknąć w link może każdy, bez względu na to, a jakim miejscu kuli ziemskiej się znajduje. Wystarczy mieć dostęp do Internetu.
Nagrody w konkursie są naprawdę atrakcyjne: laptopy i smartfony. Zastanawiam się, jak podzielimy ten laptop między tylu autorów notek na Naszych Kresach. Chyba będziemy go sobie pożyczać :-) Martwić będziemy się później. Na razie ogłaszam zwieranie szeregów i pospolite ruszenie. 4 lutego już niedługo. Proszę śledzić notki na blogu i trzymać klawiaturę w pogotowiu, damy znać.

Ocena artykułu:

Krzyż Zasługi za Dzielność

Napisane przez Anonimowy w

Artykuł na temat odznaczenia Stefana Lecha z szerokimi cytatami z listu, jaki został wystosowany do Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, już był. Czas na zdjęcia. Do każdego orderu nadawana jest również legitymacja. Oto ona.



A tak wygląda odznaczenie.



Odznaczenie i legitymacja razem.



Zdjęcia robiła moja mama, czyli wnuczka Stefana Lecha.
Warto wspomnieć, że niedawno Władysława Banasiak, córka Stefana Lecha, oraz jej żyjące rodzeństwo doczekali się wypłaty odszkodowania za mienie pozostawione na Wschodzie. Dwadzieścia lat starań znalazło swój finał dopiero za prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Dwie kadencje jego poprzednika okazały się zbyt krótkim okresem na rozpatrzenie sprawy. Wiadomo, ważniejszy był chyba kurs jedzenia bezy oraz ostre imprezowanie w drodze do Charkowa zakończone przedziwną acz spektakularną chorobą goleni. Ot, taka chwila prywatnej refleksji.

Ocena artykułu:

Odwaga doceniona po 70 latach

Napisane przez Anonimowy w

Niedawno mój pradziadek, Stefan Lech, otrzymał Krzyż Zasługi za Dzielność. Pośmiertnie otrzymał, bo od blisko 70 lat leży razem z tysiącami innych policjantów w zbiorowej mogile z pamiątką w potylicy po bliskich spotkaniach trzeciego stopnia z NKWD. Jego ciało już dawno wkomponowało się w odwieczny obieg materii w przyrodzie.
To wspaniale, że doceniono jego poświęcenie. Żałosne jest jednak, że czekał na to tak długo. Żołnierz w oddziałach gen. Hallera, który towarzyszył Generałowi w akcie Zaślubin Polski z Bałtykiem a potem pełnił służbę jako policjant na wschodnich rubieżach, musiał uzbroić się w cierpliwość i wytrzymać 20 lat od czasu odzyskania pełnej niepodległości. Bo powiedzmy, że za PRL nie miał na uznanie najmniejszych szans. Na jego niekorzyść przemawiało miejsce pochówku (jeśli zmieszanie jego zwłok z innymi w wielkim, pospiesznie wykopanym dole można nazwać pochówkiem), czyli mocno niepoprawne politycznie Miednoje, oraz fakt, że otrzymał kulkę w głowę z ręki Wielkiego Brata zza wschodniej granicy, a nie od hitlerowskiego najeźdźcy.

"Musiała to pani dobrze uargumentować" - powiedziała jakaś kobieta do mojej babci, gdy ta odbierała medal. "Napisałam, jak było naprawdę" - odpowiedziała babcia. Żyjemy w czasach, kiedy się sądzi, że jak człowiek - pardon le mot - nie naściemnia, to nie dostanie. Smutne, prawda?
A jak było? Ano tak. Oto przedstawiony fragmentami list wystosowany do Prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Po agresji niemieckiej na Polskę 1 września 1939 roku i w obliczu szybko postępującego zajmowania polskich ziem przez wojska hitlerowskie, polskie władze wojskowe w trosce o uratowanie choćby części zaopatrzenia wojskowego kierowały pociągi z wyposażeniem wojskowym (sprzęt wojskowy, żywność, umundurowanie itp.) na niezajęte jeszcze przez Niemców tereny wschodnie.
Między innymi na stację kolejową do wsi Bogdanówka przybyły dwa duże składy kolejowe z wyposażeniem dla Armii Polskiej. Policję zobowiązano do pełnienia służby zabezpieczającej to mienie.
Mój ojciec wraz z przybyłą do ochrony konwoju garstką żołnierzy (w liczbie 4 ludzi) pilnowali taboru i nieustająco odpierali liczne próby obrabowania tych pociągów wojskowych przez dobrze uzbrojone bandy ukraińskie.
Przybyłymi żołnierzami zaopiekował się wraz z żoną Agafią po ojcowsku, udzielając im wszelkiej potrzebnej pomocy (i wyżywienie oraz zakwaterowanie w swoim domu).

Mało? Spróbujcie w 5 osób bronić dwóch wojskowych pociągów, wiedząc, że w każdej chwili ktoś może was zajść od tyłu i poderżnąć gardło. I że przeciwników jest wielokrotnie więcej. I że są znacznie lepiej uzbrojeni.
Co było dalej?

W nocy z 16 na 17 września, czyli tuż przed mającą nastąpić agresią sowiecką na te tereny, policcja dostała rozkaz udania się do odległego o 40 km Tarnopola na zgrupowanie. Udało się pomimo postępujących już wojsk sowieckich, a dzięki pomocy dobrych ludzi przedrzeć na miejsce zbiórki. Prawy człowiek i karny żołnierz, jakim zawsze był, uważał za swój punkt honoru wykonać absolutnie ten rozkaz.

Inaczej mówiąc miał możliwość zwiać, zdezerterować, ukryć się i jakoś przeczekać, ale tego nie zrobił. Nie chciał. Człowiek honoru tak nie robi, choć nam współczesnym często ciężko zrozumieć ten, jak my to mówimy, brak instynktu samozachowawczego.

Po dwóch dniach został tam w Tarnopolu wraz zinnymi funkcjonariuszami policji aresztowany przez NKWD i wywieziony do obozu w Ostaszkowie na terenie ZSRR.
Rozstrzelany na początku kwietnia 1940 roku spoczywa w zbirowej mogile w Miednoje.

Nie mogło być rzecz jasna tak, żeby reszta rodziny została pozostawiona w spokoju.

Mnie wraz z moją matką i rodzeństwem wywieziono trensportem z 13 kwietnia 1940 roku do Kazachstanu na 6 lat kartorżniczej pracy, skąd powróciliśmy do Polski powojennej bez prawa powrotu na ziemie rodzinne do Bogdanówki, gdzie zostawiliśmy, przymuszeni, całe nasze mienie, dom, ziemię. Od wielu lat bezskutecznie zabiegamy o symboliczną nawet rekompensatę za siłą pozostawione na Wschodzie nasze dobra. Moja matka i brat już nie żyją. Czy my troje pozostali (roczniki 1922, 1924 i 1926) doczekamy?

No właśnie, ciekawa sprawa. Tak niesamowicie zabieganym współczesnym akurat w tej dziedzinie zupełnie się nie spieszy.

Ocena artykułu: