Rodzina Lechów, jak pozostali Polacy, została w Kazachstanie przymuszona do pracy ponad siły. Od rana do nocy starali się wypełnić wyśrubowane normy, by dostać 200 g chleba. 16-letnia Władysława tak opisuje swoje obowiązki:
Ja dostałam wóz z parą wołół i podjeżdżałam do kombajna, który wsypywał zboże do wozu i odwoziłam je do szopy. Należało szybko wracać z powrotem, zanim kombajn obkosi dookoła pole. Woły nie chciały mnie słuchać, nie umiałam sobie z nimi poradzić i stale się spóźniałam z objazdem. Sypały się przekleństwa, które musiałam w milczeniu wysłuchiwać
Siostra Władysławy, 18-letnia Helena (która spodziewała się dziecka) i mama, Agafia zostały przydzielone do strzyżenia owiec. Na zmianę przytrzymywały zwierzęta i strzygły. Zbyszek, dwa lata młodszy od Władysławy, który miał za zadanie wozić ziarno do spichlerza, doświadczył w katorżniczej pracy wypadku:
Zbyszek woził ziarno do spichlerza i tak niefortunnie upadł, że wóz przejechał mu nogę. Zawieźli go do szpitala odległego o 30 km. Siostra zaniosła go z wozu na plecach - założyli mu gips i pozostał tam dwa tygodnie. Raz w tygodniu listonosz jechał konnym wozem po pocztę i mąkę z młyna, przywiózł Zbyszka do nas. Przez pewien czas nie mógł pracować, zanim się noga nie wygoiła, ale 200 g chleba otrzymywał.Po wyzdrowieniu przydzielono go do sianokosów.
Niewolnicza praca i straszne warunki życia miały wyniszczający wpływ na Polaków. Najgorszy jednak był głód.
[Zbyszek] miał lat 14, a że był rosły, wyglądał na 18, więc dali go do ciężkiej pracy. Podawał widłami całe bele siana na stertę. Wstawał o świcie, zjadał trochę zupy (to jest roztartą przenicę ugotowaną na wodzie) i o kawałku chleba pracował do wieczora. Czasem Rosjanie dali mu coś do jedzenia, byli dobrzy ludzie, oni też byli potomkami zesłańców, współczuli nam i nauczyli jak ukraść garść pszenicy, żeby ratować się od głodu.
Życie na pszenicznej papce i kawałku chleba musiało mieć swoje zdrowotne konsekwencje. Zbyszek, który ledwo co wrócił do zdrowia, zachorował po raz drugi.
Zbyszek z przepracowania i wycięczenia dostał kurzej ślepoty. Wracał do domu, póki słońce nie zaszło, ale jak pracował daleko i nie zdążył, to go ktoś z robotników przypowadzał, bo nie widział, jak dojść do swojej ziemianki.
Mama wzięła trochę ocałąłych rzeczy, poszła do odległego posiółku do Kazachów i wymieniła za trochę masła i mąki. Ja poszłam do biura powiedziałam, co się z bratem dzieje, że nie może pracować, a że był dobrym robotnikiem, kierownik wypisał kartę do magazynu, na którą dostałam trochę wątroby, kawałek oślizłego ścierwa i pół kilograma łoju. Po trzech tygodniach stan jego zdrowia poprawił się. Następnie pracował przy kąpaniu owiec w kreolinie chorujących na gruźlicę, a padnięte wywoził daleko w step i zakopywał.
Mama wzięła trochę ocałąłych rzeczy, poszła do odległego posiółku do Kazachów i wymieniła za trochę masła i mąki. Ja poszłam do biura powiedziałam, co się z bratem dzieje, że nie może pracować, a że był dobrym robotnikiem, kierownik wypisał kartę do magazynu, na którą dostałam trochę wątroby, kawałek oślizłego ścierwa i pół kilograma łoju. Po trzech tygodniach stan jego zdrowia poprawił się. Następnie pracował przy kąpaniu owiec w kreolinie chorujących na gruźlicę, a padnięte wywoził daleko w step i zakopywał.
Wiosna i lato w kontynentalnym klimacie Kazachstanu dobiegły końca. Zima przyniosła rodzinie Lechów i innym zesłańcom prawdziwy horror.
Z nastaniem zimy upchano nas po kilka rodzin w ziemiankach z piecem. Dach był z gałęzi przykryty darniami i śnieg w czasie burzy sypał do środka. Mrozy dochodziły do -40 i -50 stopni. Dali nam pozwolenie na wycięcie drzewa w lesie, który był zasypany po czubki. Wszyscy, którzy mieli się w co ubrać, poszli odkopać śnieg i napiłowali trochę drzewa. Było ono zamarznięte i mokre, z trudem się paliło.
Woda zamarzała we wiadrach, cierpieliśmy głód i nędzę. Insekty obrzydzały nam życie. Chleba nie było przez kilka miesięcy, ponieważ nikt nie pracował w takie mrozy i wszelka praca ustała. Na Boże Narodzenie mieliśmy po garstce otrąb i nie było nawet się czym podzielić.
Woda zamarzała we wiadrach, cierpieliśmy głód i nędzę. Insekty obrzydzały nam życie. Chleba nie było przez kilka miesięcy, ponieważ nikt nie pracował w takie mrozy i wszelka praca ustała. Na Boże Narodzenie mieliśmy po garstce otrąb i nie było nawet się czym podzielić.
W takich ekstremalnych warunkach siostra Władysławy, Helena, urodziła dziecko.
17-go grudnia moja siostra Helena urodziła synka i dała mu na imię Marek. Jak to dziecko przeżyło w takiej nędzy, zimnie i głodzie, trudno sobie dzisiaj wyobrazić. Cała rodzina i mieszkańcy ziemianki pomagali to dziecko ocalić od zamarznięcia i głodu. Rosjanka, która odbierała to dziecko, przyniosła trochę dobrego mleka. Bardzo chorowało to maleństwo, ale dzięki Bogu przeżył to zesłąnie, wrócił do Polski, ukończył studia i obecnie doczekał się swoich wnuków.
Co działo się w tym czasie z mężem Heleny? O tym w następnej notce.
Ocena artykułu:
This entry was posted
on 22 marca 2009
at niedziela, marca 22, 2009
and is filed under
Lechowie
. You can follow any responses to this entry through the
comments feed
.