Przyzwyczailiśmy się do tego, że my, ludzie, choć mamy bezpośredni kontakt z przyrodą, pozostajemy niejako poza całym ekosystemem. Nad nim. Sterujemy nim i, kolokwialnie rzecz ujmując, rozstawiamy zwierzynę po kątach. Czasem jednak, w ekstremalnych sytuacjach zdarza się, że człowiek sprowadzany jest z powrotem do rangi zwykłego ssaka. Sam staje się obiektem polowań, jeśli jedynym dostępnym dla drapieżnika mięsem jest właśnie mięso ludzkie.
Polskim zesłańcom do Kazachstanu oprócz walki z zimnem i głodem przyszło mierzyć się z tamtejszą przyrodą. Również i z tej strony mogli być narażeni na niebezpieczeństwo. Dwa zdarzenia ze zsyłki wspomina pani Władysława.
Polskim zesłańcom do Kazachstanu oprócz walki z zimnem i głodem przyszło mierzyć się z tamtejszą przyrodą. Również i z tej strony mogli być narażeni na niebezpieczeństwo. Dwa zdarzenia ze zsyłki wspomina pani Władysława.
W 1941 roku zostaliśmy objęci amnestią i przenieśliśmy się do kołchozu Trojek w Presnowskim rejonie. Tu warunki do życia były mniej tragiczne. Mieszkaliśmy kątem u Rosjan, za co pomagaliśmy im przy robotach w ogrodzie, zbiorze siana dla krów, wyrębie lasu - przygotowywaniem opału na długą zimę [trwającą] prawie siedem miesięcy.
Pracowałam też w brygadzie przy zbiorach zboża i młóceniu także zimą. Codziennie piechotą chodziłyśmy z siostrą kilka kilometrów na pola do pracy, a w południe dostawałyśmy zupę, 200 g chleba i kawałek baraniny. Pod wieczór wracałyśmy do domu drogą obok lasu. Wyszłyśmy zza zakrętu i zobaczyłyśmy, że na skraju sasu przy drodze, może 50 m od nas siedzi sobie wilk. Płowy był, trudno go było go dostrzec i odróżnić od płowych traw i krzewów. Stanęłyśmy jak wryte i powoli nie odwracając się zaczęłyśmy się wycofywać i modlić. Nie wiem, ile to trwało, każda minuta była wiekiem. Wycofałyśmy się może 40 kroków i widzimy, jak wilk wstaje, rozejrzał się i poszedł w las. Zaczekałyśmy, aż inni ludzie dołączą do nas, i wróciłyśmy szczęśliwie do domu.
Pracowałam też w brygadzie przy zbiorach zboża i młóceniu także zimą. Codziennie piechotą chodziłyśmy z siostrą kilka kilometrów na pola do pracy, a w południe dostawałyśmy zupę, 200 g chleba i kawałek baraniny. Pod wieczór wracałyśmy do domu drogą obok lasu. Wyszłyśmy zza zakrętu i zobaczyłyśmy, że na skraju sasu przy drodze, może 50 m od nas siedzi sobie wilk. Płowy był, trudno go było go dostrzec i odróżnić od płowych traw i krzewów. Stanęłyśmy jak wryte i powoli nie odwracając się zaczęłyśmy się wycofywać i modlić. Nie wiem, ile to trwało, każda minuta była wiekiem. Wycofałyśmy się może 40 kroków i widzimy, jak wilk wstaje, rozejrzał się i poszedł w las. Zaczekałyśmy, aż inni ludzie dołączą do nas, i wróciłyśmy szczęśliwie do domu.
Jak już wspomnieliśmy w poprzedniej notce, lata 1942-1945 bardzo tragicznie zapisały się wśród Polaków. Wielu zmarło z głodu i zimna, ponieważ Armia Czerwona zabierała kołchoźnikom wszelkie, najdrobniejsze nawet odłożone zapasy. Pani Władysława razem z siostrą Heleną i mamą chodziły w step, odgarniały śnieg i zbierały plewy, które ratowały ich od śmierci głodowej. Zdarzało się, że powrót bywał bardzo niebezpieczny.
Zapadał zmierzch i pora wracać do posiółka, żeby zdążyć przed nocą. Po zapakowaniu tobołka zobaczyłyśmy, że z zarośli około 100 metrów wychodzą wilki. Było ich pięć, może osiem. Opanował nas strach, zaczęłyśmy się głośno modlić i bardzo powoli ruszyłyśmy w kierunku posiółka. Widać łaska Boża miała nad nami opiekę. Wilki stały w miejscu i pewnie nie były głodne. Szczęśliwie doszłyśmy do domu.
Ocena artykułu:
This entry was posted
on 07 maja 2009
at czwartek, maja 07, 2009
and is filed under
Lechowie
. You can follow any responses to this entry through the
comments feed
.