Zrobię wszystko, by przeżyć

Napisane przez Anonimowy w

Lata 1942-1945 odcisnęły się na zesłańcach do Kazachstanu tragicznym piętnem. Wielu ludzi zmarło z głodu, nędzy i zimna. Warunki bytowe urągające godności ludzkiej okazały się dla nich zbyt trudne. Ci, którzy przeżyli, szukali wszelkich sposobów, by zaspokoić głód. Polacy i zesłańcy innych narodowości zdążyli się już przekonać, że 200g chleba dziennie nie jest w stanie uchronić od śmierci głodowej, zwłaszcza jeśli od świtu do nocy jest się zaprzęgniętym do niewolniczej pracy. Żeby zdobyć coś do jedzenia, coś, co jakoś zapewniałoby przetrwanie, trzeba było to ukraść. Sybiracy imali się więc najróżniejszych sposobów, by potajemnie zaopatrzyć się w pożywienie.
Wspomnienia pani Władysławy:

Wiosną Zbyszek [młodszy brat pani Władysławy] pracował przy zasiewie pól. Jeździł na siewniku z Rosjanką. Dojeżdżając do lasu, dziewczyna zeskakiwała z siewnika i chowała w ziemi woreczek pszenicy. W ten sposób schowali kilka woreczków, ale nie można było ich wynieść. Po obsianiu tego pola moja mama i matka tej dziewczyny poszły do lasu niby po chrust i suchą trawę dla owiec. Nacięły suchej trawy, odnalazły zaznaczony schowek i podzieliły się woreczkami, które owinęły suchą trawą. Lasem pokryjomu wróciły do domu. Rosjanka miała żarna i mieliły pszenicę na kaszę albo na grubą mąkę. Ratowało nas to od głodu.

Szczęście miał najmłodszy z czwórki rodzeństwa, Władysław, który w chwili wywózki miał 10 lat. Szczęście nie polegało na lżejszej pracy, gdyż od 10-letniego chłopaka wymagano takiego samego tempa i wysiłku jak od dorosłych. Władzio odkrył jednak źródło pożywienia, które podbudowało jego zmizerowany organizm i pozwoliło przeżyć.

Młodszy brat Władzio pasł owce u kołchoźników za kromkę chleba. Przeważnie cierpiał głód, osłabiony zasypiał. Owce się porozbiegały po zaroślach. Wtedy wszyscy szukaliśmy, aby ich wilki nie dopadły.
W stadzie były jagnięta. Władzio widział, jak one ssały owcę i wpadł na pomysł,żeby je samemu ssać. Owcze mleko tłuste i pożywne podbudowało mu siły.

Nędza i głód najtrudniejsze okazały się dla matki czwórki rodzeństwa.

Mama ratując nas od głodowej śmierci sama bardzo cierpiała. Była cała opuchnięta, każdą odrobinę pożywienia oddawała nam. nastało lato, mama zbierała w stepie dzikie poziomki, a ja przynosiłam z pracy garść ukradzionej pszenicy. To pozwoliło nam przetrwać.

Zbyszek, trzeci z czworga dzieci Agafii został zatrudniony do pracy przy koniach. To zapewniło mu lepsze warunki niż pozostałej trójce. Dostawał nawet mięso. Mięso spełniało zapewne wszelkie wymagania ścierwa, ale jednak było, a to już coś.

Zbyszek został zatrudniony w stadninie koni. Warunki miał lepsze, otrzymywał pół kg chleba, zupę i jakąś ugotowaną baraninę. Jeździł konno wokół stada pasącego się w stepie i pilnował, żeby wilki nie grasowały w pobliżu. W południe zapędzał je do wodopoju do pobliskiego jeziora. Zimą było gorzej. Konie pasły się w stepie, odgrzebując kopytami trawę. Watahy wilków podchodziły do stada i wtedy we dwóch stukali w jakieś żelastwa, palili ogniska i hałasowali, żeby je przegonić. Na noc zapędzali je do stajni i na zmianę pilnowali objeżdżając konno okolice stadniny. Pracował tam do chwili powołania do wojska w wieku 17 lat. Był dwa razy ranny, ale wojnę przeżył.

O tym, co dla zesłańców oznaczało powstanie armii Andersa, następna notka.

Ocena artykułu:
This entry was posted on 11 maja 2009 at poniedziałek, maja 11, 2009 and is filed under . You can follow any responses to this entry through the comments feed .

0 komentarze

Prześlij komentarz