Władza wciąga. I dobrze smakuje. Zwłaszcza jeśli związane są z nią rozmaite profity. Głównie finansowe, ale chodzić też może po prostu o wygodne, łatwe życie. Człowiek, który już raz posmakował, jak to jest, kiedy się dużo może, zrobi wiele, by ten stan utrzymać. Tendencja to ogólnonarodowa, nieobca też ludziom na co dzień noszącym sutanny. Co gotów jest zrobić ksiądz, który nie chce odchodzić z bogatej parafii? Potrafi rozkręcić niezły PR. Ten niezły PR i wszystkie jego konsekwencje opisuje kronika parafii w Zubrzy. Zresztą posłuchajcie.
Rzecz działa się dawno, bo pod koniec XIX wieku. W roku 1898 dotychczasowy zubrzański proboszcz Władysław Klecan otrzymał "skierowanie" na nową placówkę do Chodorowa. Na objęcie po nim probostwa rozpisano - uwaga - konkurs. Wpłynęło pięć kandydatur, z których rada miasta Lwowa wybrała trzy. Zaraz, zaraz - rada miasta Lwowa? Nie Kościół? Ano tak. Pamiętajmy, że to czas zaborów, a w Galicji znajdującej się pod panowaniem austriackim stosunki państwo-Kościół kształtowały się nieco inaczej. Z trzech kandydatur wybrano ostatecznie księdza Michała Płochockiego, który od 9-ciu lat nauczał religii w lwowskich szkołach. Wybór padł jesienią 1898 roku. Wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej, gdyby nie to, że proboszcz Klecan nie był w stanie zabrać swojego inwentarza przed marcem 1899 roku.
Fragment kroniki miejscowości Zubrza, z której od skrupulatnego kronikarza o całej historii się dowiadujemy.
Inwentarza? - znów się ktoś zdziwi. No a jak! Wiejska parafia to była, prawda? Ksiądz i zwierzynę miał, i pole, które zresztą chłopom dzierżawił. Z tytułu dzierżawy do księżowskiej kieszeni wpadała zapłata, tzw. meszne. Stałe i niemałe źródło dochodu.
Ad rem. Do czasu przybycia nowego proboszcza i uporania się ze zwierzyną księdza Klecana tymczasowym administratorem parafii został ksiądz Józef Zawisza, jeden z ubiegających się o objęcie probostwa w Zubrzy. Ksiądz Zawisza łeb na karku miał i liczyć umiał. Szybko ocenił, jaka gratka trafiła się Płochockiemu i postanowił tak zadziałać, by się na probostwie zasiedzieć. Najlepiej przez całe dziesięciolecia. Psycholog był z niego również niczego sobie, bo doskonale wiedział, że aby zyskać poparcie i sympatię ludzi, należy im mówić to, co sami chcą usłyszeć.
"Meszne to zdzierstwo" zaczął mawiać tym i owym i by uwiarygodnić swe reformatorskie podejście do sprawy po świętach Bożego Narodzenia przeszedł się z kolędą po domu za jedyne "Bóg zapłać". Nie tylko grosza nie wziął, ale i pierniczkiem lub cukierkiem poczęstował, a jakby trzeba było własną koszulę z grzbietu by zdjął i zostawił.
"Ksiądz Administrator nie dał sprawy za wygraną. Najprzód wypowiedział takie zdanie: "Żaden proboszcz nie powinien trudnić się gospodarką" - a innym razem "że meszne - to zdzierstwo". Ze zdan tych wyciągnęli chłopi następujące wnioski: "Gdyby ten Ksiądz został u nas proboszczem, używalibyśmy pole plebanalne i nie dawalibyśmy mesznego".
Któżby nie chciał mieć takiego proboszcza? Nie dość, że chodząc po kolędzie wzbrania się przed pieniężnym datkiem, to jeszcze własne pole pozwala dzierżawić zupełnie za darmo! Chłopi zrobili więc to, o co księdzu Zawiszy chodziło. Najpierw uzyskali poparcie wójta Zubrzy, a potem, wzmocnieni błogosławieństwem władzy lokalnej, wysłali pięcioosobową delegację do biskupa Lwowa i prezydenta miasta, by ci uznali słuszność ich dążeń i pozwolili dotychczasowemu administratorowi przeobrazić się w proboszcza. W skład delegacji wchodził - co warto zaznaczyć - zubrzański organista, który z lichości swego talentu muzycznego świetnie sprawę sobie zdawał i bał się, że nowy probosz pozbawi go intratnej posadki.
Ani biskup, ani władze świeckie entuzjazmu chłopów nie podzieliły. Cóż było robić? Skoro góra stanęła okoniem, pozostawało zniechęcić samego zainteresowanego. Ksiądz Płochocki, proboszcz in spe, zaczął więc otrzymywać listy z pogróżkami, w których sugerowano, żeby swego powołania poszukał raczej w dalszej katechizacji lwowskiej młodzieży. Płochocki jednakowoż pozostał odporny na argumenty.
Czas leciał nieubłaganie, aż nadeszły Święta Wielkanocne w marcu 1899 roku. Wśród ludu rozniosła się plota, że uparty nowy proboszcz zawita w parafii zaraz po poniedziałku. Wizja darmowej dzierżawy i kolędy, podczas której się otrzymuje, zamiast daje, tak mocno rozgościła się w umysłach chłopów, że nie czekając zgromadzili się na plebanii uzbrojeni po zęby w widły i kije, gotowi bronić idei do upadłego. Ksiądz Płochocki dowiedział się o czekającym go powitaniu i zawiadomił starostwo, a władze wysłały do Zubrzy oddział żandarmerii w celu osłabienia morale zgromadzonych. Skutkiem zajść było aresztowanie jednego z pięciu członków niedawnej delegacji do biskupa.
Probosz Michał Płochocki objął parafię 11 kwietnia 1899 roku. Przyjechał w obstawie żandarmerii, nie doszło jednak do żadnych przykrych zdarzeń.
Pyrrusowe to jednak było zwycięstwo i sporo go sprzeciw wobec intrygi księdza administratora kosztował. Płochocki zachorował ciężko i zmuszony był w grudniu 1899 roku dopiero co zdobytą parafię opuścić. Jako tako podleczony powrócił do Zubrzy dopiero pół roku później.
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. 20 maja 1900 roku dane było schorowanemu Płochockiemu odprawić mszę przy nowiutkim ołtarzu, którego budowę sfinansowało - między innymi - zaległe chłopskie meszne.
Ocena artykułu:
This entry was posted
on 11 listopada 2009
at środa, listopada 11, 2009
and is filed under
Ferenzowie
. You can follow any responses to this entry through the
comments feed
.