Kazachstan - życie od nowa na obcej ziemi

Napisane przez Anonimowy w

Po dwóch tygodniach morderczej podróży w bydlęcych wagonach zmęczeni, brudni i wygłodzeni zesłańcy spod Lwowa dotarli do celu, czyli do Ksił-Askerskiego owco-sowchoza Pryiszymskiego Rejonu Pietropawłowskojej Obłaści. Jeśli myśleli, że to - przynajmniej na jakiś czas - koniec ich trudów, to byli w błędzie. Agafia Lech i jej czwórka dzieci wraz z kilkoma innymi rodzinami zostali stłoczeni w jednej izbie. Tak pisze o tym Władysława Banasiak, córka Agafii:

Kilka rodzin, między innymi moja, zostalismy ulokowani w pomieszczeniu jednoizbowym, w którym od rana do nocy urzędował kierownik sowchozu i kolektyw partyjny. Skoro świt wynosiliśmy swoje tobołki na dwór, bo kierownictwo szło urzędować. Płacz niewyspanych dzieci przeszkadzał im w pracy, więc postawili pod lasem szałas z brzózek i gałęzi, zwołali komsomolców i wyrzucili nas na dwór.

Przypomnijmy, że w Kazachstanie panuje klimat kontynentalny charakteryzujący się dużymi ampitudami temperatur. Zimą temperatury spadają do -40°C, latem wzrastają do +40°C. Przejście z zimy do pełni lata jest krótkie i bardzo gwałtowne, szalenie uciążliwe dla człowieka, szczególnie gdy jest się do klimatu nienawykłym.

Po wiosennych roztopach było bardzo mokro, a chmary komarów dawały się we znaki szczególnie dzieciom. Zbuntowali się wszyscy i nie poszliśmy do szałasów. Kilka nocy nocowaliśmy pod gołym niebem. Dobrze, że nie padał deszcz.

Bunt Polaków wymógł na komsomolcach zajęcie stanowiska w kwestii rozlokowania nowoprzybyłych. "Wygospodarowano" więc dla nich "kwatery". Oto, jak opisuje je Władysława Banasiak:

Po naszym buncie pomogli nam zbudować ziemianki z darni i tam mieszkaliśmy do zimy. Upchano nas jak śledzie, było tylko miejsce na pryczy do spania. Strawę gotowaliśmy na dworze.

Zaraz po przybyciu dla wszystkich stało się jasne, że trafili do obozu pracy. Pracować musieli od rana do nocy wszyscy za wyjątkiem malutkich dzieci. Za co? Za 200 g chleba dziennie. Żeby otrzymać przydział jedzenia, trzeba było wypracować wyśrubowane normy. Ponieważ głównie wypasano owce, niektórych wywożono dalej, by pilnowali ogromnych stad. Tak stało się z 15-letnią wówczas Władysławą i jej 17-letnią siostrą Heleną.

Mnie i siostrę wywieźli kilka kilometrów w step paść owce, które były ponumerowane stadami. nie wolno było ich pomieszać. Nie było to łatwe, bo owce uciekały z powrotem do jagniąt i mieszały się. Kazacy krzyczeli na nas, że będziemy odpowiadać za padłe jagnięta.

Ponieważ gdzieś musiały spać, Władysławę i jej siostrę dokwaterowano do kazachskiej rodziny mieszkającej w warunkach urągających ludzkiej godności.

Kazachowie mieszkali w jednej izbie i nas tam upchali. Ja i siostra spałyśmy na pryczy, a na matach na podłodze spał ojciec, matka i dwoje dzieci. Brud straszny, zaraz oblazły nas wszy, a w nocy pluskwy. Do jedzenia nie miałyśmy nic. Kazachowie dawali nam trochę mleka. Wodę czerpało się w łozinach, tam gdzie piły owce i pływały w niej różne żyjątka.

Nie wiadomo, jak dalej potoczyłby się los obu sióstr w odległym stepie. Zapewne w krótce zmarłyby z wycieńczenia i chorób. Zdecydowały się jednak na bardzo niebezpieczny, wręcz szaleńczy krok, który, jak się okazało, uratował im życie.

Na trzeci dzień zerwała się straszna śniegowa burza [...] tak, że nie było nic widać na dwa kroki. Wszyscy Kazachowie pobiegli do stajen ratować owce i jagnięta od zimna i głodu (2000 sztuk).
Siostra zadecydowała: uciekamy. Wzięła pierzynkę na plecy, ja poduszkę i poszłyśmy w step. Żadnej drogi, świata nie było widać. Szłyśmy bardzo długo i okazało się, że wróciłyśmy z powrotem do tej chaty. Straciłyśmy orientację w tej śnieżycy i dobrze, że nas nikt nie zobaczył, więc poszłyśmy w innym kierunku. Brnęłyśmy w śniegu, nogi przemoczone, opadałyśmy z sił.
W pewnym momencie usłyszałyśmy, że ktoś do nas woła. Podjechał [tu fragment nieczytelny], na której wiózł w kanach mleko na farmę, tam, gdzie była nasza rodzina. Był to Irańczyk, też z zesłania. Bardzo nam współczuł, kazał nam usiąść na wóz i tak dojechałyśmy jak bałwany całe w śniegu, wszystko na nas zamarzło.
Rano wpadł do nas uprawlajuszczyj z batem i chciał nas bić, ale wszyscy stanęli w naszej obronie, że nie mamy co na nogi włożyć oprócz tych przemoczonych półbutów i że pójdziemy do każdej innej pracy na miejscu.

Opór okazał się skuteczny. Władysława i Helena nie wróciły już do zapluskwionej kazachskiej chaty. Po jakimś czasie Polaków zapędzono do innego rodzaju prac.

Z nastaniem wiosny zaczęły się prace w polu od świtu do nocy. Wszyscy pracowali przy sadzeniu, zasiewach i pieleniu. Trzeba było wypracować normę, żeby dostać 200 gram chleba. Latem pracowaliśmy przy zbiorze siana i zboża. Krótkie to było lato. Temperatury dochodziły do 40°C i więcej, ziemia bogata w less. W przeciągu czterech miesięcy wszystko urosło i dojrzało. W miesiącu wrześniu trzeba było zakończyć żniwa, gdyż w październiku już padał śnieg i bardzo często zasypywał nieskoszone zboża.

Dla funkcjonariuszy partyjnych nie było istotne, w jakim stanie zdrowia znajdują się ludzie zapędzeni do pracy. Normy musiały być wykonane. Zesłańców należało maksymalnie wykorzystać. Tak samo jak reszta harowała też siostra Władysławy, Helena, która spodziewała się dziecka. Fakt, że była w ciąży, nie miał dla oprawców najmniejszego znaczenia. Czy urodziła dziecko? O dalszych losach rodziny Lechów w kolejnych notkach.

Ocena artykułu:
This entry was posted on 20 lutego 2009 at piątek, lutego 20, 2009 and is filed under . You can follow any responses to this entry through the comments feed .

0 komentarze

Prześlij komentarz