Ilu z Was pamięta początek Inwokacji z "Pana Tadeusza"? Zapewne wielu. Zapewne musieliście w szkole wykuć ten fragment na pamięć, a potem powiedzieć go przy całej klasie, żeby zyskać odpowiednią ocenę. Zapewne mieliście wtedy około 14 lat. I zapewne była Wam kompletnie obojętna jakaś tam Litwa, do której wzdychał jakiś tam Mickiewicz. Możemy z dużą dozą prawdopodobieństwa powiedzieć, że czytelnikom tego bloga nie kazano pod karą śmierci opuszczać swojego miejsca zamieszkania, nie wywożono ich w nieznanym kierunku z wilczym biletem, a okrutne czasy wojenne znają jedynie z opowiadań swoich babć lub dziadków (albo i nie znają wcale). Jakim więc sposobem mogliby odczuć ból, który kryje się za każdym słowem epopei?
Litwo, ojczyzno moja, ty jesteś jak zdrowie,
Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,
Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie
Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie.
Edward Chałupa poetą nie był i z pewnością daleko mu było do kunsztu Mickiewicza, ale i on w swoim pamiętniku wspominał ziemie, które raz na zawsze zmuszony był opuścić. Zrobił to, jak umiał, a przez każde słowo przezierało głębokie uczucie:
Najmilsze mi to miejsce, gdziem się urodził, jest to pierwsze rzucenie uroku na człowieka przez przyrodę i to, co go otacza, mimo woli przyjmuje się istocie dziecięcej to, co słyszy uchem i widzi okiem, nie zapomni się nigdy, aż do zgonu, plusk wody w rzeczułce, szum wodospadu na grobli młyńskiej, mruczenie strumyczka wśród wikliny leśnej, niezapomniane są nigdy śpiewy ptactwa w odstępach leśnych i zaroślach, skrzek derkacza na łąkach, niby kosiarza, śpiew słowika osiadłego na jaśminie w ogródku, przy otwartym oknie w nocy, ślącego swój hejnał w przestworza niebieskie, gruchanie gołębi w gołębniku, gnieżdżenie się wron, kruków i kawek na wysokich drzewach, grzechot wszelkiego rodzaju żabek, kapele świerszczy polnych i domowych oraz śliczne trele turkocia zwanego też niedźwiadkiem, ciągnące się klucze żurawi z północy na południe i dzikich gęsi ze wschodu na zachód na legowiska zimowe, inny jest wschód i zachód słońca, inaczej w dzień dogrzewa, i księżyc zdaje się jakoby jaśniej oświecał noce, nawet kamienie, choć martwe, to użyteczne, wdrążone w ziemię dla przejścia suchą nogą, pozostały w pamięci dziecięcej i takie jest, i pozostanie w pamięci każdego człowieka miejsce urodzenia.Jak już w rodowodzie wspomniałem, urodziłem się 19 marca 1896 r. w Nowosielicy, pow. Śniatyń [...].
Edward Chałupa nigdy nie powrócił w rodzinne strony. Nigdy nie odwiedził miejsca, gdzie w 1944 roku zamordowano jego żonę, dzieci i krewnych. Gdyby mógł, z pewnością by to zrobił, bo bardzo tego chciał. My postanowiliśmy to zrobić za niego i w jego imieniu, dlatego w 2008 roku pojechaliśmy do Nowosielicy w poszukiwaniu korzeni naszej rodziny.
Jechaliśmy nie wiedząc, czy w ogóle będzie czego szukać, czy zostały jakiekolwiek ślady po tym, że stamtąd się wywodzimy, czy żyje ktokolwiek, kto mógłby nam udzielić informacji. Po przybyciu na miejsce okazało się, że niektóre rzeczy nie zmieniły się przez te kilkadziesiąt lat i stanowią pomost łączący nas z tymi, którzy odeszli. Na przykład wierzby zasadzone przez Edwarda Chałupę niedaleko jego domu. Gdybyż drzewa potrafiły mówić...
[Zdjęcie udostępnione przez Jadwigę i Stanisława Ferenzów]
Na zdjęciu poniżej widzimy konia. Ech, zwykły koń, ktoś powie, i co z tego? Koń pewnie i zwykły, wydarzenie opisane w pamiętniku Edwarda Chałupy, a dotyczące konia właśnie, też być może zwykłe, ale widok zwierzęcia pasącego się na łące przywołał w nas wspomnienie tego fragmentu pamiętnika. Marcelowi Proustowi podróż mentalną do dawnych wydarzeń umożliwił zwykły herbatnik, dlaczego więc w naszym przypadku nie mógłby to być koń?
[Zdjęcie udostępnione przez Jadwigę i Stanisława Ferenzów]
Wspomnienie dotyczące konia? Proszę bardzo. Niestety, nie możemy przytoczyć go w całości, gdyż ta część pamiętnika nie ocalała. Czytelnik jednak z pewnością i tak świetnie się zorientuje:
[...] i stanął nieruchomo, gdy my, pastuszkowie, przybiegli ku koniom, okazało się, że przybyły koń miał doszczętnie złamaną nogę poniżej piersi, a powyżej kolana, ten mój koń miał pomysły, gdy drogą jechała furmanka, on potrafił biec z daleka na drogę, obrócił się tyłem i czekał, ażeby mógł atakować kopytami, był bardzo niebezpieczny, mógł skoczyć na człowieka, ale że znałem jego usposobienie, toteż dobrze nam się żyło ze sobą. W 1914 roku poszedł do taboru wojennego, charakterystyczny był fakt, gdy w pewnej miejscowości stał tabor, tam też był ten koń, zwany Maćkiem, między tym taborem jako żołnierz przechodził mój brat i tak mimo woli zatrzymał się przy koniu obrócony plecami koło głowy, koń pogrzebywał nogami, skubał za płaszcz, brat się oglądnął i poznał swego Maćka, brat poszedł, kupił dwa komiśniaki, wykarmił konia z rąk i pożegnał na zawsze. Koń poznał i zapewne myślał, że trafił na gospodarza, który go z tej ciężkiej wędrówki zaprowadzi do domu.
Istnieje też do dzisiaj sad Edwarda Chałupy. Zobaczyliśmy go wiosną. Kto wie, może właśnie to jest miejsce jego zabaw dziecinnych, o których również wspomina?
Następnie, jak zwykle dzieci w swym środowisku czują się dobrze, to też zbieraliśmy się i urządzaliśmy coś w rodzaju gospodarstwa domowego, najlepiej tej zabawie sprzyjała wiosna, ponieważ w mych latach dziecinnych, sól była w głowach, cukier tak samo i wiele innych rzeczy do gotowania, były w ładnych opakowaniach, a my, dzieci, naśladując te opakowania i te przedmioty, wyrabialiśmy z gliny pośniegowej, wiosennej, ale, że ta zabawa nie za wiele imponowała w szczególności chłopakom, urządzaliśmy sobie sport - kto wyżej potrafi skoczyć[...]
[Sad Edwarda Chałupy. Zdjęcie udostępnione przez Jadwigę i Stanisława Ferenzów.]
Ale wszystko to mało, wobec faktu, że odnaleźliśmy dom! Dom rodzinny Edwarda Chałupy! Ocalał z zawirowań wojennych. Oczywiście dzisiaj kto inny jest już jego właścicielem, ale odnalezienie domu albo choć śladu po nim odczytywaliśmy jako nasz obowiązek wobec tych, którzy odeszli. I jesteśmy szczęśliwi, że udało nam się go dopełnić.
[Dom Edwarda Chałupy. Zdjęcie udostępnione przez J. i S. Ferenzów.]